- Mikołaj, kolacja – zawołałam z mojej maleńkiej kuchni i
zalałam dwa kubki z namalowanymi postaciami z Kubusia Puchatka wrzącym mlekiem,
a w całym pomieszczeniu rozniósł się cudowny zapach świeżego kakao z cynamonem.
Chwyciłam jeden z nich i podstawiłam sobie pod nos, by chociaż chwilę
porozkoszować się jednym z moich ulubionych aromatów. Moment później usłyszałam
tupot małych stóp i kiedy uniosłam głowę, ujrzałam, że w progu kuchni pojawił się mój
synek i dzierżąc pod pachą swojego ulubionego pluszowego królika, Floriana, usiadł przy stole, a jego nogi zawisły w powietrzu i zaczęły zabawnie dyndać.
O dziwo, tym razem obyło się bez
marudzenia i próby wyproszenia u mnie zjedzenia kolacji w salonie przed
telewizorem; chyba widział, że dzień spędzony w pracy, nie należał do
najlżejszych. W Anielskiej, małej,
klimatycznej kawiarence, położonej tuż przy rzeszowskim rynku, którą od
niedawna prowadziłam wraz z przyjaciółką, panował tak ogromny ruch, że
momentami nie nadążałyśmy z realizacją zamówień. Ale cóż się dziwić; na dworze
panował ogromy ziąb, jak na styczeń przystało, a chwila w ciepłym
pomieszczeniu, nad filiżanką aromatycznej kawy lub gorącej czekolady, potrafiła
znacząco pokrzepić. Do tego region kraju, w którym od niedawna mieszkaliśmy,
nie należał do najcieplejszych. Ale mimo wszystko zdążyłam już pokochać Rzeszów, a
tęsknota za rodzinnym, równie zimnym Kołobrzegiem, z każdym dniem była coraz
mniejsza, a właściwie już nic z niej nie pozostało.
Przejechałam dłonią po jego coraz
gęstszych, ciemnych włoskach i uśmiechnęłam się do mojego malca, a on chwyciwszy
swój ulubiony kubek, zamoczył w nim usta, nad którymi pojawił się uroczy,
kakaowy wąs. Z każdym dniem wyglądał coraz lepiej; powoli nabierał na wadze, a
jego buzia nie była już tak przeraźliwie blada, jak jeszcze kilkanaście dni
temu. Lekarze mieli rację; zmiana otoczenia była bardzo korzystna nie tylko dla
jego stanu zdrowia, ale także dla samopoczucia. W Rzeszowie poznał nowych
kolegów i mógł przebywać z swoją ukochaną matką chrzestną, której był zresztą
oczkiem w głowie, co niecnie za każdym razem wykorzystywał. A i mi potrzebna była zmiana, jaką bez wątpienia było rozpoczęcie nowego
życia w drugim końcu Polski.
Białaczka.
Dla wielu to słowo jest jak wyrok, ale nie dla mojego Mikołaja. On był silny,
momentami znacznie silniejszy niż ja. Potrafił walczyć nawet wtedy, gdy mi zabrakło sił. Niejednokrotnie pocieszał mnie, mówiąc,
że razem jakoś to przetrwamy. Razem, bo właściwie mieliśmy tylko siebie. Moi
rodzice odwrócili się ode mnie, gdy tylko dowiedzieli się, że ich idealna córka
się zbrzuchaciła z przypadkowo poznanym chłopakiem na dyskotece, więc od prawie
sześciu lat nie mieliśmy ze sobą żadnego kontaktu. Jedyną osobą z rodziny,
która mnie wspierała był mój dwudziestoletni brat, Tomek, który przyjechał za
mną do Rzeszowa, by rozpocząć studia na tutejszej Politechnice. Oczywiście, w
dalszym ciągu mam o to żal do rodziców, ale ja mimo wszystko dałam sobie radę
bez ich pomocy i łaski; skończyłam studia, wychowałam wspaniałego synka, a
teraz nawet otworzyłam własny interes. Można? Można. Trzeba tylko chcieć i mieć dla kogo walczyć.
- Jutro sobota, będę mógł iść z tobą do Anielskiej? – Miki uśmiechnął się
rozbrajająco, ukazując dwa stałe zęby na przodzie, które w otoczeniu małych
mleczaków, wyglądały jak łopaty i włożył sobie do buzi kawałek naleśnika z
dżemem truskawkowym.
- Jutro tak, nie opłaca mi się wieźć ciebie
do przedszkola, skoro i tak oboje kończymy wcześniej i mamy spędzić razem
popołudnie – wyjaśniłam, siadając na wprost synka. – Ciocia Jusia również się
za tobą stęskniła i chciałaby już cię zobaczyć, bo jak stwierdziła, na pewno urosłeś już z pół metra. Może nawet mógłbyś pomóc mi w
pieczeniu ciasteczek?
- Pewnie, że pomogę. Chociaż bardziej podoba
mi się opcja podjadania – posłał mi jeden ze swoich najładniejszych uśmiechów i
wrócił do jedzenia kolacji, brudząc przy okazji na cały stół, a ja nie miałam
już siły na zwracanie mu za to uwagi.
Dokładnie obserwowałam Mikołaja, gdy
ten pochłaniał już drugiego naleśnika. Całe szczęście wrócił mu apetyt, mimo
tego, że jeszcze kilka dni temu wzdrygał się na sam widok jedzenia. Ostatnią z
chemioterapii przeszedł bardzo ciężko; przez niemalże tydzień nie przyjmował
żadnych pokarmów, dlatego to, że teraz normalnie je, tak bardzo mnie ucieszyło.
Dzięki Bogu, z każdym dniem widać było, jak wraca do pełni sił. Oczywiście fizycznie rozwijał się znacznie wolniej niż reszta rówieśników, ale na pewno nie ustępował
im jeśli chodzi o rozwój intelektualny, ba!, potrafił już nawet czytać bez
sylabizowania.
Od dawna czekaliśmy na przeszczep, ale
niestety ja, ani nikt z moich znajomych nie nadawał się na dawcę, więc każdego
z utęsknieniem dnia wyczekiwałam wiadomości z rejestru. Miałam świadomość tego,
że jeśli nie dojdzie do niego w ciągu kilku miesięcy, moje dziecko może umrzeć,
a owa myśl zatruwała mi normalne życie. Bo jak tu zapewniać dziecko, że
wyzdrowieje, skoro samemu nie ma się takiej pewności...?
- Tak sobie pomyślałem… Właściwie już od
dawna o tym myślę, że powinniśmy w końcu znaleźć ci chłopaka, wiesz? – zaczął
Misiek niezwykle poważnym głosem, a ja o mało nie zakrztusiłam pitym właśnie
się kakao. Musiałam kilkakrotnie popukać się w plecy, by w końcu unormować
oddech i doprowadzić się do porządku. – No, nie patrz tak na mnie! Po prostu
uważam, że już nadszedł czas. Nie chciałbym byś była sama, gdy ja…
- Ale ja mam chłopaka, perfekcyjnego chlopaka – przerwałam mu natychmiast,
wiedząc, co chce powiedzieć. U nas rozmowy o śmierci były na porządku dziennym; potrafiliśmy rozmawiać o niej całkiem swobodnie, jednakże mimo wszystko
usłyszeć od własnego dziecka to, że niedługo umrze, sprawiało mi, jako matce,
niewyobrażalny ból. Odstawiłam kubek z kakao na bezpieczną odległość i złapałam
jego malutką rączkę, głaszcząc delikatnie kciukiem jej wierzch. – Ma na imię
Mikołaj i jest za bardzo pyskaty jak na swój wiek. Do tego sprawia tak duże
problemy wychowawcze, że strach pomyśleć, co będzie za kilka lat.
- Ale nie o takiego chłopaka mi chodzi –
przewrócił oczyma i westchnął ze zrezygnowaniem. – Wujek Tomek też tak uważa, z
ciocią Jusią jeszcze nie rozmawiałem, ale zapewne będzie podzielać moje zdanie.
Sześć czwartych par korzysta z pomocy swatek. Jak chcesz, to ja mogę znaleźć ci
jakiegoś fajnego, a ty w tym czasie spokojnie możesz zająć się pracą? A
przynajmniej spróbuję ci znaleźć takiego, który z tobą wytrzyma, chociaż to łatwe nie będzie. Prawdę mówiąc sam siebie podziwiam, że z tobą jeszcze mieszkam– dodał z
cwaniackim uśmieszkiem, a ja westchnęłam ciężko z bezsilności.
- Sześć czwartych? To bardzo dużo… - pokiwałam
głową ze zrozumieniem i westchnęłam ciężko. - Ale dzięki, synu. Zawsze
wiedziałam, że mogę na ciebie liczyć. Po za tym, mieszkasz ze mną, bo zbytnio nie masz wyjścia – rzekłam, a on wyszczerzył się i wzruszył
lekko ramionami.
Reszta wieczoru minęła dość spokojnie;
najpierw zagraliśmy partyjkę w chińczyka, a moja wygrana sprawiła, że Mikołaj
miał zakaz marudzenia podczas kąpieli, a potem po przeczytaniu zaledwie kilku stron rozdziału jednej
z części Harrego Potter’a, zasnął
wtulony w moje ramię. Poprawiłam poduszkę pod jego główką, szczelnie przykryłam
kołderką i złożyłam buziaka na jego czole. Wsłuchana w jego miarowy oddech,
spędziłam chwilę w progu jego pokoju, a następnie ruszyłam do salonu, będącego
również moim pokojem, by tam otworzyć litrową butelkę Jacka Daniels’a, nalać
odrobinę do kwadratowej szklanki i wypić ją w spokoju, wsłuchując się w ledwo
słyszalne dźwięki Debussy.
Chciał spędzić wieczór w samotności,
grając sobie spokojnie w najnowszą Fifę i popijając puszkę ulubionego piwa, która już od
kilku godzin chłodziła się w lodówce. Chciał zrelaksować się i nacieszyć tylko
i wyłącznie swoim towarzystwem, bez zbytecznego ględzenia osób trzecich.
Ostatnio nie działo się u niego najlepiej; załapał lekką kontuzję,
uniemożliwiającą mu grę w pierwszym składzie oraz udział w większości treningów i co najgorsze po wielu groźbach,
Marta spakowała manatki i wyprowadziła się od niego, stwierdzając, że ich
niemalże roczny związek był największą pomyłką w jej życiu i gdyby mogła cofnąć
czas, nie związałaby się nigdy z tak gruboskórnym hipokrytą, jakim według niej
był Grzegorz Kosok. Nie chciał jej zatrzymywać, właściwie nie miał do tego
prawa. Zawsze miał świadomość jak trudne jest życie ze sportowcem; ciągłe mecze
wyjazdowe, zgrupowania, turnieje. Przecież w domu więcej go nie było niż był, a
gdy już był, potrafił balować przez kilka dni z rzędu, nawet nie wracając do domu na noc. I on chciał mieć
normalną rodzinę? Chyba nie w tym życiu...
Ktoś przerwał jego błogą ciszę,
bestialsko dobijając się do drzwi. Przez moment chciał udawać, że go nie ma z
nadzieją, iż niechciany przybysz pójdzie sobie, jednak dzwonek bębnił w
najlepsze, powodując ból grzesiowych uszu. Niechętnie podniósł się z kanapy i
powędrował do korytarza, włączając po drodze światło i spoglądając przez wizjer,
ujrzał stojących pod drzwiami swoich dwóch najlepszych kumpli z zespołu; Nowakowskiego i
Bartmana. Przewrócił oczami, wiedząc, jak zapewne to się skończą się ich
odwiedziny i przekręcił patent, by moment później otworzyć chłopakom.
- No, siema – Bartman wparował do mieszkania
i ściągając w locie kurtkę, pomknął do dużej, grzesiowej kuchni. – Szklanki i kieliszki w
pierwszej od okna, prawda? – zanim Kosok zdążył odpowiedzieć, słychać już było
dźwięk szkła, stawianego na marmurowym blacie.
Znowu to samo! Znowu upiją się do nieprzytomności i pójdą w miasto, a rankiem Kosok obudzi się w zupełnie obcej sypialni z obcą dziewczyną u boku, której imienia nie będzie pamiętał, przeklinając pod nosem przyjaciół, że po raz kolejny dał się wmanewrować w ich sztuczki. Ubierze się w locie i przy pierwszej lepszej okazji da stamtąd nogę, nie zostawiając nawet żadnej wiadomości. Scenariusz powtarzający się od kilku lat, który znał już dokładnie na pamięć i który, jak mniemali Piotr i Zbyszek, dzisiejszej nocy miał wcielić w życie.
Znowu to samo! Znowu upiją się do nieprzytomności i pójdą w miasto, a rankiem Kosok obudzi się w zupełnie obcej sypialni z obcą dziewczyną u boku, której imienia nie będzie pamiętał, przeklinając pod nosem przyjaciół, że po raz kolejny dał się wmanewrować w ich sztuczki. Ubierze się w locie i przy pierwszej lepszej okazji da stamtąd nogę, nie zostawiając nawet żadnej wiadomości. Scenariusz powtarzający się od kilku lat, który znał już dokładnie na pamięć i który, jak mniemali Piotr i Zbyszek, dzisiejszej nocy miał wcielić w życie.
- Tak pomyśleliśmy sobie, że pewnie nie
chcesz siedzieć sam w piątkowy wieczór, więc wpadliśmy z butelką wódki, by
świętować twój powrót do świata singlów – wyjaśnił Nowakowski tym swoim
przesadnie spokojnym głosem, na co Grzegorz momentalnie przewrócił oczyma.
Jakby było w ogóle co świętować! Ciekawe
czy któryś z nich cieszyłby się, gdyby zostawiła go dziewczyna, twierdząc, że
był największą pomyłką jej życia? Ciekawe, który z nich byłby szczęśliwy,
wiedząc, że dziewczyna, z którą wiązało się plany na przyszłość, miała go za
niedojrzałego bawidamka, który nie chce się ustatkować? Ale przecież on myślał
o Marcie poważnie. Może nie od razu chciał brać ślubu, wspólnego kredytu i mieć
dzieci, ale zawsze. Chciał się zmienić; nie biegać z klubu do klubu, nie upijać się i obściskiwać po kątach jakieś małolaty. Miał świadomość, że na początku byłoby ciężko, ale skoro miał takie wewnętrzne postanowienie, przynajmniej starałby się je zrealizować.
Westchnął głośno, dając im do
zrozumienia, że miał inne plany i podążył za przyjaciółmi, którzy poinformowali
go, że wypicie litra wódki w mieszkaniu Kosoka miało być przedsmakiem szalonej
nocy, którą siatkarze mieli mu zapewnić. Kazali przestać mu się mazać, przebrać
w najlepsze ubrania i ruszyć wraz z nimi do klubu na wyhaczanie dupeczek, jak to poetycko stwierdził Bartman, czyli
pierwszy podrywacz IV Rzeczpospolitej. A skoro Zibi tak mówił, więc coś w tym musiało być.
- Sorry, chłopaki, ale ja naprawdę nie jestem
w nastroju na zabawę – wymruczał, nalewając do szklanek zimnej coli, która
miała stanowić popitkę. Zataczał palcem koła po brzegu szklanki, wpatrując się w nią tępo. – Wolałbym raczej, hmm… pocierpieć w samotności?
- Przestań, Kosa – Piter przewrócił oczami. –
Ileż można ,,cierpieć”? – nakreślił cudzysłowie swymi długimi placami i chwycił
kieliszek z wódką, sekundę później wlewając jego zawartość wprost do ust. –
Trzeba się wyluzować, zabawić, a nie kwitnąć całe dnie w domu z powodu jakiejś
tam laski - wypuścił ze świstem powietrze i opróżnił niemalże całą szklankę z colą.
- Pituś dobrze gada; szybko się chłopak uczy
od najlepszych – dodał Zibi i przechylił kieliszek schłodzonego alkoholu, a
następnie strzepnął resztki wódki z szklanego naczynia jednym, zgrabnym ruchem.
– Nie daj się prosić, Grzechu. A wiesz, co jest najlepsze na złamane serce? –
zapytał Bartman, nalewając wódkę do opróżnionych już kieliszków.
- Niby co? – zapytał od niechcenia, wiedząc,
że odpowiedź i tak nie zostanie ominięta.
- Długonoga taśma klejąca, która byłaby w
stanie skleić te twoje złamane serce – wyjaśnił Zbyszek, a potem wszyscy trzej wybuchnęli
śmiechem.
_________________________
Cieszę się, że ponownie przyjęliście mnie tak ciepło. Naprawdę nie spodziewałam się, że jeszcze będziecie pamiętali o skromnej blogerce Agg, która kocha swoje czytelniczki całym swoim bełchatowskim (a właściwie szczecińskim) sercem. Wiem, że jak powiem, że to dla mnie dużo znaczy, to wyjdzie, że jestem sentymentalna ale tak rzeczywiście jest. Chyba naprawdę się starzeję...
Kolejny rozdział pojawi się za około dwa tygodnie, może troszeczkę wcześniej; na to, by pojawiały się co tydzień, jak na moich poprzednich blogach, po prostu nie mam czasu. Studia, dom jeden, dom drugi i pewien zazdrosny osobnik, zajmują mi caaaaały czas. Za to rozdziały na Anielskiej są dłuższe niż na poprzednich blogach, więc proszę nie marudzić. ;)
Mam nadzieję, że wybaczycie mi to, iż dzisiejszy rozdział nie należy do najciekawszych, ale musiałam mieć jakieś wprowadzenie do historii. Obiecuję, że z czasem się rozkręci. Słowo!
39091085 - kontakt .
Mam nadzieję, że wybaczycie mi to, iż dzisiejszy rozdział nie należy do najciekawszych, ale musiałam mieć jakieś wprowadzenie do historii. Obiecuję, że z czasem się rozkręci. Słowo!
39091085 - kontakt .
Kocham Mikusia<3 mam wrażenie, że będzie jeszcze lepszym agentem niż Adaś, który był moim kochanym słoneczkiem. Oj, Aggs. Piotrek na pewno nie obraziłby się, gdybyś spędziła chwilę przed komputerem w celu napisania takiego cudownego rozdziału. Nie mogę doczekać się tego, co będzie dalej i mam nadzieję, że będzie tam duuuuużo mojego ulubieńca<3
OdpowiedzUsuńPS. Ja jestem już w Wałczu, dzisiaj zdałam indeks i mam feeeeerie.
hej :) nie od dzisiaj czytam Twoje opowiadania :D
OdpowiedzUsuńBez Ciebie Znikam, Kradniesz Moje serce i Będziesz Moją Obsesją to były jedne z pierwszych opowiadań o siatkarzach, jakie czytałam :)
Brygada AA z Ife powala :D tam nie da się nie śmiać :D
po części byłaś dla mnie motywatorem, żeby samej zacząć coś skrobać :)
Mały Mikuś jest niesamowity! :) czekam na następne rozdziały tu jak i na Brygadzie :)
zapraszam do siebie :)
http://love-and-hope-are-neverending-story.blog.pl/
:)
ojej, baaaardzo dziękuję. naprawdę nie pomyślałabym, że moja grafomania może być dla kogoś inspiracją.
Usuńpozdrawiam i życzę weny;);*
Zakochałam się od pierwszego rozdziału w Mikołaju :) Jestem przekonana o tym, że wybierze swojej matce godnego faceta,a co najważniejsze, znajdzie się dla niego dawca. Może właśnie jego ojciec będzie tym, który odda mu 'cząstkę' siebie?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Mikołaj jest moim mistrzem <3 uwielbiam go.
OdpowiedzUsuńNa pewno wybierze odpowiedniego faceta dla swojej mamy. :)
Czekam na kolejny. Pozdrawiam :)
Kochana co Ty za głupoty wygadujesz?;p Jasne,że pamiętamy;* A panu zazdrosnemu pokaż nasze komentarze. Niech wiem,że musi dać Ci chociaż chwilę bo czytelniczki na Ciebie czekają. A jak nie to możemy zorganizować jakiś protest czy coś w tym rodzaju i nie będzie miał nic do powiedzenia;)
OdpowiedzUsuńA tak wracając już do rozdziału to muszę to powtórzyć ale Mikołajek całkowicie skradł moje serce;) Jest bardzo dojrzały emocjonalnie jak na swój wiek, może przez tą swoją chorobę. Coś czuję,że Mikołaj wybierze idealnego partnera dla swojej mamy:)
Buziak:*
Świetny rozdział. Z niecierpliwością czekam na następne. ;-)
OdpowiedzUsuńWcześniej miłość do Adasia, a teraz moja miłość wędruje do Mikiego. Przesłodki, przemądry, a zarazem taki biedny. Wiesz, że Cię ubóstwiam? Wiesz! :D To, że tęskniłam to już też wiesz xd Bardzo intrygujący ten Kosa, oj bardzo. Co się wykluje nie wiem, ale Twoje skrzatowo-szczecińskie serducho wymyśli coś na bank. :D Oj ten pan zazdrośnik ;) Przepraszam za ten bzdurny komentarz. Mam nadzieję, że Twe serducho przebaczy :D
OdpowiedzUsuńKończę mój Pisarski Mistrzuniu!
Całuje, Milka ;*
Mikołaj jest cudowny:* Bardzo mi przypomina tego chłopka z listów do M. też przekręca liczby :D Czekam na następny :)
OdpowiedzUsuńGrzegorza w takim wydaniu jeszcze nie widziałam:). Świetna kreacja!
OdpowiedzUsuńpoczątek bardzo smutny moim zdaniem. Małe dziecko z tak ciężką chorobą to dla mnie największa niesprawiedliwość na śiawta:/ mam nadzieję, że jakimś cudem okaże się, że Jego "tatuś" będzie mógł być dawcą...
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
http://www.niedostepni-dla-siebie.blogspot.com
świata:) takie sprostowanie bo błąd rażący zrobiłam ;p
OdpowiedzUsuńPo prostu kocham wyimaginowane przez ciebie dzieci, najpierw Adaś teraz Mikołaj :D Druga sprawa jestem za Mikim, Lilka powinna znaleźć sobie chłopaka :>
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny rozdział, bo naprawdę świetnie piszesz!
Zapraszam do siebie: http://siatkowka-nas-laczy.blogspot.com/
Uwielbiam, uwielbiam, uwielbiam. <3
OdpowiedzUsuńCzekam na następne rozdziały, bo na serio jestem ciekawa tego, co będzie dalej. :)
Świetne !
OdpowiedzUsuńNie mogę się doczekać następnego rozdziału :D
Mikołaj jest kolejnym blogowym dzieckiem, które skradło moje serce! :) *__* Taki mały, a taki wygadany i niesamowicie mądry! Mamie trzeba znaleźć chłopaka i już, a co tam! :) Choć nie ukrywam, że żal mi go z powodu tego, co przechodzi... Chemioterapie i oczekiwanie na przeszczep to niezbyt ciekawa perspektywa na dzieciństwo dla tak fajniutkiego chłopaczka, ale muszę przyznać, że jest dzielny! I wierzę w to, że niedługo znajdzie się dla niego dawca!
OdpowiedzUsuńTak sobie myślę, że skoro Grzesiek praktykuje już od kilku lat "ten nocny styl życia", to ciekawe ile dzieci na świecie odziedziczyło po nim geny i cechy wyglądu zewnętrznego. :P Grzegorzu, ogarnij się troszkę i wydoroślej. :) A koledzy tu jeszcze dodatkowo nakłaniają go do zejścia na jeszcze gorszą drogę. Nieładnie Panowie, nieładnie... :)
całuję,Patex :*