poniedziałek, 29 kwietnia 2013

8. Mało nie walnąłem w kalendarz.



  - Także ten, no… Grzegorz jestem – otrząsnąwszy się z pierwszego szoku, niezwykle ślamazarnym jak na niego tempem, wyciągnął ku niej swoją dużą, miękką rękę, którą sekundę później ścisnęła. Chwila, w której ich dłonie spotkały się po raz pierwszy, wywołała w Kosoku niesamowity dreszcz podniecenia, którego w żaden sposób nie mógł ukryć. Ba!, nawet nie starał się tego zrobić, więc wszyscy obecni mogli zobaczyć jak mężczyzna automatycznie sztywnieje, rozpływając się pod delikatnością dłoni Kaniewskiej.
      Przymknął na moment oczy i wtedy po raz pierwszy przez głowę przemknęła mu ta szatańska myśl, że mógłby związać się na stałe z kimś takim, jak ta brunetka, mimo tego, że kompletnie jej nie znał; nie wiedział, kim tak naprawdę jest, jakie ma upodobania, a przede wszystkim czy ona była w ogóle zainteresowana jego osobą? Przecież uderzając do niej, mógł zrobić z siebie kompletnego idiotę, a tego jego męska duma by chyba nie wytrzymała, ale mimo wszystko chciał spróbować. Chciał spróbować jak to jest może być normalnie, bez żadnych spin i zbędnych patologii. Poczuł, że chce się ustatkować i zmienić swoje życie tak by, w końcu światło zastąpiło ciemność.
       Bez wątpienia Lilianna miała w sobie coś, czego brakowało innym kobietom, które przewinęły się przez życie Grzegorza; była jednocześnie piękna, mądra i zaradna. Przecież łączyła wychowane tego małego brzdąca z pracą w kawiarni, pewnie przy tym prowadziła dom i miała milion innych obowiązków na głowie. Poza tym miała w sobie coś, co sprawiało, że Kosok zaczynał myśleć o niej, jako o swojej potencjalnej partnerce. Stało się to, czego najbardziej się obawiał i przed czym przez te wszystkie lata tak umiejętnie się bronił; zakochał się. Beznadziejnie zakochał się od pierwszego wejrzenia, jak w tych wszystkich głupich romansach, którymi gardził przez całe życie. Bo jak można wytłumaczyć to, że ciągle o niej myśli, wszędzie widzi jej twarz i wspomina głos? W końcu musiał to przed sobą przyznać i przestać się bronić przed tym okropnym uczuciem, które spadło na niego jak grom z jasnego nieba.
  - Lilka – wykrztusiła, dopiero wtedy, gdy Mikołaj kopnął ją w lekko kostkę. Wciąż była w wielkim szoku, jednocześnie wyklinając w duchu los za to, że ciągle stawia tego mężczyznę na jej drodze. W ciągu kilku dni, zdarzyło się to po raz kolejny. Czy to właśnie jest to pieprzone przeznaczenie?, krzyczała w myślach. Ale z drugiej strony, przecież ucieszyła się, że ponownie spotkali się. Przecież jeszcze kilka minut wcześniej, sama szukała go wśród znajdujących się w świetlicy wielkoludów. – Bardzo miło było mi was poznać, ale niestety musimy już wracać do domu. Mikołaj, pożegnaj się z panami – zwróciła się do synka, który zrobił dość niezadowoloną minę, ale wolał nie wdawać się w dyskusję z matką, wiedząc, że i tak jest na spalonej pozycji, po swoim ostatnim występku.
  - Do widzenia. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy – po męsku ścisnął dłonie każdego z nich i posłał mi jeden ze swoich najładniejszych uśmiechów; ten, od którego Lilce zazwyczaj miękło serce i zgadzała się na pizzę z podwójnym serem.
  - To cześć, Mikołaj! Bądź zdrów – Nowakowski zmierzwił po przyjacielsku jego grzywkę, uśmiechając się w ten specyficzny dla siebie sposób. Naprawdę polubił tego malca; taka rezolutność i inteligencja jest wręcz niespotykana u pięciolatków, dlatego jeszcze bardziej młody Kaniewski przypadł mu do gustu. Z tym dzieckiem można było przez problemów prowadzić sensowną rozmowę, czego czasami nie mógł powiedzieć o swoich przyjaciołach. – Pamiętaj, co mi obiecałeś, a jeśli nie spełnisz tej obietnicy, znajdę cię!
  - Do widzenia – wypowiedział cicho Grzegorz, wpatrując się nieśmiało w jej twarz, jakby w niej miał znaleźć wszelkie mądrości tego świata. Sekundę później uśmiechnął się lekko, z pewną dozą zawstydzenia, które było przecież dla niego czymś tak dziwnym, jak śnieg w sierpniu. W dalszym ciągu onieśmielała go i myślał w jaki sposób mógłby tego uniknąć i w końcu otworzyć się przed brunetką.
      Skinęła jeszcze raz głową na pożegnanie i ciągnąć za sobą syna, ruszyła w stronę drzwi, nawet na sekundę nie obracając się, żeby nie przyszło jej do głowy, aby się wrócić. Obaj odprowadzili ją wzrokiem, a gdy zniknęła za szklanymi wrotami świetlicy, automatycznie spojrzeli po sobie. Grzegorz dokładnie znał spojrzenie, jakim obdarzył go Nowakowski. Tyle, że tym razem nie miał racji, bo to nie fizyczność Lilki, a na pewno nie w tak wielkim stopniu jak u innych kobiet, pociągała Kosoka. On chciał ją po prostu poznać; przede wszystkim w aspekcie duchowym. Już nawet przestała przeszkadzać mu obecność tego małego trolla, który wszędzie za nią latał. Pomyślał, że jeśli trzeba, to i nawet jego mógłby zaakceptować. Oczywiście, tak nagle nie stałby się dla niego ojcem, bo przecież jak można wychowywać dziecko obcego faceta? Ale na pewno by spróbował. Przecież nic by nie stracił.
  - Fajna jest – powiedział Piotrek, przeczesując palcami włosy. – I ten mały też jest świetny. Niezwykle mądry; przegadaliśmy chyba z pół godziny, a jemu buzia się nie zamykała.
  - Wiem, że fajna – wzruszył lekko ramionami, konsekwentnie omijając ten fragment o dziecku. No, ale jeśli to ma być droga do poderwania Lilki, spróbuje nawet zakumplować się z tym małym. Co mu szkodzi? – Zaraz… A co on ci właściwie obiecał? – zmarszczył brwi, wpatrując się w kumpla wyczekująco.
  - Sorry, ale to sprawa między Mikim a mną, więc wybacz stary – wyszczerzył się Piter, krzyżując ramiona na piersiach. Uwielbiał czasami dręczyć swojego przyjaciela; to była taka mała pokuta, za to, co Pit musiał czasami z nim przechodzić, a poza tym, Kosok przecież nie musiał wiedzieć, że Nowakowski wręczył mu dwie wejściówki na piątkowy mecz z Politechniką Warszawską.
      Kosa obruszył się trochę, będąc zazdrosny o to, że jego najlepszy kumpel ma przed nim tajemnice, ale widząc jego minę, Piotrek poklepał go po przyjacielsku, mrucząc krótko bilety na Polibudę. Nie miał pojęcia, jak jego najlepszy kumpel może być zazdrosny o pięcioletnie dziecko? Zapewne chodziło tylko i wyłącznie o tą dziewczynę, dlatego Kosa tak reagował na tego bogu ducha winnego dzieciaka, który już i tak wystarczająco dużo przeszedł. Opowiadał Piterowi, co tak właściwie sprowadza go na rzeszowski oddział onkologiczny, ale akurat tą informację Cichy Pit wolał zachować dla siebie. A skoro Grzegorz o to nie pytał, nie zamierzał mu nic na ten temat mówić.
  - Was też tak kurewsko bolało? – nie wiadomo skąd, pojawił się przy nich Bartman, przytrzymując zgięcie łokcia wacikiem. Obaj skinęli głową, a atakujący usiadł na stoliku i napił się wody, będącej w kubeczku, stojącym na małym stoliku. – Ja pierdzielę, jakąś hemofobię mam czy coś. Mało nie walnąłem w kalendarz, jak zobaczyłem tą igłę.
  - Co Igłę?! – momentalnie przy nich pojawił się Ignaczak, wyczekując już jakiejś sensacji, związanej z jego niezwykle skromną osobą. – Ale gała, słyszeliście, że Grzyb zemdlał? A taki pewny siebie był…



      Otworzyłam cichutko drzwi pokoju synka i na chwilę przystanęłam w progu, by po prostu popatrzeć jak śpi i posłuchać jego rytmicznego oddechu, który co jakiś czas przerywało lekkie pochrapywanie. Był totalnie padnięty po dzisiejszych badaniach, więc nic w tym dziwnego, że zasnął nawet bez bajki i próby wyżebrania chociażby minuty na komputerze. Podeszłam najciszej jak się dało i utuliłam go dokładnie kołderką, na której poszwie widniały postaci z jego lubionej bajki – Auta. Poczułam łzy, które jak dwa słone strumienie, spływały teraz po moich policzkach. Był taki mały, a tak bardzo cierpiał, zamiast cieszyć się z dzieciństwa, żyć pełnią życia i robić to, co robi większość pięciolatków. On musiał natomiast chodzić na te cholerne badania, czekać na przeszczep, a teraz także modlić się o cud…
  - Kocham cię najbardziej na świecie, syneczku - wyszeptałam, dławiąc się rzewnymi łzami. - Jesteś moim największym szczęściem i nawet nie chcę myśleć o tym, że mogę cię stracić...
      Moją uwagę o syna, odwrócił łomot w korytarzu, świadczący o tym, że mój brat wrócił w końcu do domu. Złożyłam lekki pocałunek na jego czółku, a następnie najciszej jak mogłam, wyszłam z pokoju synka, zamykając za sobą drewniane drzwi i przyłożyłam palec wskazujący do ust, dając tym samym do zrozumienia, żeby zachowywał się cicho. Tomasz skinął jedynie głową i ściągnął swoje sportowe obuwie, ustawiając je równiutko pod ścianą, a następnie wygramolił się z grubej puchowej kurtki. W powietrzu było czuć woń piwa, ale dzisiaj postanowiłam nie zwracać mu za to uwagi. Teraz miałam ważniejsze problemy na głowie, niż pijańskie wyskoki mojego młodszego brata.
  - Cześć, jak tam badania? – zapytał dość cicho, całując mnie w policzek. Zawsze tak robił, witając się ze mną, co było zresztą niezwykle miłe i nawet, gdy byłam na niego cholernie zła za niewyniesione śmieci albo bałagan pozostawiony rano w łazience, za każdym razem mnie to rozczulało i Tomek bardzo dobrze o tym wiedział.
      Mimo tego, że był ode mnie młodszy o cztery lata, już dawno przerósł mnie i to żeby tylko o głowę. Musiałam przyznać, że wyrósł na niezwykle przystojnego mężczyznę, który miał powodzenie u kobiet i, niestety, niecnie to wykorzystywał; zdarzało się, że nie wracał do domu na noc, usilnie wpierając mi kolejnego dnia, że spał u kolegi i uczyli się do kolokwium, a to, że męczy go kac jak stąd do wieczności i na szyi ma pełno malinek, było kompletnie przypadkowe. Ale dla mnie i tak był moim młodszym, kochanym braciszkiem, któremu naprawdę dużo zawdzięczałam i którego podziwiałam, za to, że postawił się najbardziej apodyktycznej osobie, jaką znam. Myślałam, że ulegnie ojcu i pójdzie do szkoły wojskowej; on jednak wybrał życie daleko od rodziców, siedemset kilometrów od domu, ze mną w Rzeszowie, rozwścieczając przy tym ojca. Wiem również, że nie ma z nimi kontaktu, a pieniądze, które przesyłają mu na życie, leżą nie ruszone na jego koncie, a on zamiast korzystać z nich, woli pracować dorywczo na stacji benzynowej i w mojej kawiarni.
  - Opowiem ci przy kolacji - mruknęłam, ciągnąc go za rękę do naszej wszechstronnej (akurat!) kuchni. Brat zasiadł przy małym stoliku w kącie pomieszczenia, a ja postawiłam przed nim talerz kanapek i kubek z ciepłą herbatą.
  - To mi się podoba! – wyszczerzył się, sięgając po kanapkę z serem i szynką. – Ale widzę, że coś cię gryzie. Powiedz mi; coś nie tak z Mikołajem? – spoważniał, wpatrując się we mnie swoimi piwnymi oczyma. Były znacznie ciemniejsze od moich, ale z pewnością nie tak intensywne, jak oczy Mikołaja.
  - Jest źle – nie mogłam go oszukiwać, dlatego powiedziałam wprost, jaka jest sytuacja. Nie potrafiłabym czegokolwiek przed nim zataić; Tomkowi za to, co dla nas robił, należała się prawda. – Przeszczep jest niezbędny, tego nie da się ukryć, a dawcy jak nie było, tak nie ma. Mikołaj jest coraz słabszy; jego organizm nadal walczy, ale jeszcze trochę i zacznie przegrywać. Na kolejną chemioterapię się nie zgodzę, bo to może go zabić – łzy strumieniami spływały po moich policzkach, rozmazując perfekcyjny makijaż aż do brody, brudząc przy tym moją pudrową bluzkę. Tomek wstał z miejsca i pognał w stronę uchylonego okna, aby nie mogła zobaczyć, w jakim jest stanie.
        Płakał. Mój brat po prostu płakał. Silny na pozór mężczyzna, łamacz kobiecych serc, po prostu nie wytrzymał. Podeszłam do niego i przytuliłam się do jego szerokich pleców. Automatycznie odwrócił się i przyciągnął mnie do siebie. Cały czas dziękowałam Bogu, że był przy mnie i mnie wspierał. Gdyby nie on i Juśka, nie miałabym siły walczyć. Ale musiałam; dla siebie i przede wszystkim dla Mikołajka. Walka o jego życie była dla mnie priorytetem i zrobiłabym wszystko, żeby nadszedł kiedyś taki dzień, w którym mogłabym wziąć go na kolana i powiedzieć, że jest kompletnie zdrowy i już nic mu nie zagraża.
  - Poproszę ojca, może on będzie mógł coś wskórać? Ma przecież wszędzie znajomości i przede wszystkim ma pieniądze – brat uniósł mój podbródek.
  - Nie – pokręciłam przecząco głową, odsuwając się od niego na krok. – Nie chcieli go. Nie chcieli mnie, bo ja wybrałam jego. Zresztą wiedzą, że jest chory i żadne z niech przez te wszystkie lata nawet do mnie nie zadzwoniło, żeby zapytać się czy mam chociażby na leki albo mleko? Ja nie mam rodziców…
  - Spokojnie, nie denerwuj się. Chciałem tylko… - machnął dłonią. – A zresztą nie ważne, co chciałem. Najważniejszy jest teraz Mikołaj i tylko o nim musimy myśleć.


_______________________
Może i przewidywalne te ,,nasze opowiadania", najważniejsze, żeby ich czytanie sprawiało przyjemność. Tyle ode mnie.
Zapraszam na Brygadę AA,  pojawił się tam dwudziesty drugi rozdział.
Jeśli ktoś ma jakieś pytania, zapraszam tutaj.

39091085 - kontakt .

10 komentarzy:

  1. Lila jest niewyobrażalnie twarda, a Kosa zaczyna topnieć, co przeogromnie mi się podoba. Wierzę, że Mikołaj ma w sobie moc, która będzie potrafiła połączyć tą szaloną dwójkę. Kocham <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Matko, mam nadzieję że dawca dla Mikołaja się znajdzie! Przecież widać jak Lila przeżywa jego chorobę, i śmierć małego mogłaby ją wpędzić w depresje. A Grzesiek niech się do roboty bierze! Cieszę się że nie myśli już o innych kobietach tylko o Lilce, i najprawdopodobniej zacznie coś działać :) Zakochał się od pierwszego wejrzenia, to dla niego coś nowego. Ogólnie świetny rozdział :>
    Zapraszam do mnie na http://dziewiec-trzynastek.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Mam dziwne wrażenie, że Kosa jest ojcem Mikołaja, albo chociaż będzie dawcą :D

    OdpowiedzUsuń
  4. sprawia ogromną przyjemność ! :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Przez chwilę, przeszła mi myśl, jakim to kretynem musi być Kosok,by tak myśleć o własnym synku,ale zaraz potem usprawiedliwiłam Go,bo przecież nic nie wie. Nie zmienia to jednak faktu, że jako dorosły facet powinien myśleć dużo dojrzalej. Wiem, że się stanie, ale modlę się,by nie było już wtedy dla Mikołaja za późno. Nawet jak będzie mógł być dawcą,to przecież musi się zgodzić. Jak bolało go ukłucie igłą,to co dopiero cały zabieg. Jest jednak jeden,najważniejszy argument : Mikołaj to jego syn.
    Nie dziwię się, że Lilka tak zareagowała, sama pewnie wylewałabym łzy strumieniami. Dziecko nie jest niczemu winne,a już musi dorosnąć do myśli, że dziś może być tym ostatnim dniem...
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie są przewidywalne! Są genialne i bardzo prawdziwe. Poza tym baaardzo nas ostatnio rozpieszczacie i jestem tym faktem zachwycona!:D
    Rozdział świetny. To już chyba monotonne. Mam wielką nadzieję, że Młody będzie mógł wziąć Grzesiowy szpik, bo tragicznie się czuje wyobrażając sobie jak cierpi. Mimo że jest fikcyjny.
    p
    G

    OdpowiedzUsuń
  7. ale strasznie smutny rozdział:( w ogóle co to za dziadkowie, którzy w ogóle nie interesują się zdrowiem własnego wnuczka:/ już nie wspomnę jakimi są rodzicami:/ ja 3mam mocno kciuki i wierzę, że ze zdrowiem naszego ulubieńca będzie wszystko dobrze:)

    pozdrawiam
    http://www.niedostepni-dla-siebie.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  8. Jeśli już teraz miałam łzy w oczach, to boję się pomyśleć, co będzie przy kolejnych rozdziałach. piosenka jest bardzo smutna tak samo jak rozdział.
    "When I am down and, oh my soul, so weary
    When troubles come and my heart burdened be
    Then, I am still and wait here in the silence,
    Until you come and sit a while with me.

    You raise me up, so I can stand on mountains
    You raise me up, to walk on stormy seas
    I am strong, when I am on your shoulders
    You raise me up to more than I can be. "
    - to bardzo pasuje do Lilki.
    A Grześ się zakochał od pierwszego wejrzenia. :) To dobrze,.
    Nie wiem, jak tak można. Rodzice Lilki nie powinni się tak zachowywać. No to co, że Mikołaj jest nieplanowanym dzieckiem? To nie znaczy, że jest gorszy.
    chociaż wcześniej pisałaś, że Miki będzie zdrowy, to trochę się o niego boję.
    mam nadzieję, że dawca znajdzie się szybko, bardzo szybko. :)
    pozdrawiam:*

    OdpowiedzUsuń
  9. Grzesiek się zakochał ale czułam,że prędzej czy później do tego dojdzie. Może Lilka powinna dac rodzicom szansę? Może się zmienili? Lilka musi byc silna dla Mikołaja tak jak on jest silny i nie zamierza sie poddac w tej walce.

    OdpowiedzUsuń
  10. Czy mi się wydaje, czy Panowie Kosok i Nowakowski poczuli miętę przez rumianek do naszej Lilki? Co do Grześka, nie mam żadnych wątpliwości, ciekawi mnie tylko Pit. :) Bo z tego, co zauważyłam, to Piter zauroczył się nie tylko osobą dziewczyny, ale też i Mikusiem, z którym złapał świetny kontakt; pochodzi do tego bardziej uczuciowo i z taką troską. Może dlatego, że Mikołaj opowiedział mu o sobie i swojej chorobie? Kosa natomiast wykazuje jakąś niechęć do małego i traktuje go jak uciążliwy dodatek, który chyba do końca mu nie pasuje w pozyskiwaniu Lili. Bo co to za tekst, że jeśli będzie trzeba, to go zaakceptuje? :/
    Krzyśka i Zbyszka jak zwykle wszędzie pełno, ale mi to w zupełności nie przeszkadza, bo bardzo ich lubię i cieszę się z każdej ich obecności w tym opowiadaniu.:)
    Naprawdę smutno mi się robi i łzy cisną się do oczu, kiedy czytam o chorobie mojego małego ulubieńca. :( Prognozy lekarzy nie są zbyt wesołe i teraz można jedynie czekać i modlić się o cud... :( Bo przecież ten kochany Urwis nie może zostawić swojej mamy, nie może tak przedwcześnie odejść, bo jeszcze nie zdążył nacieszyć się życiem...
    Tak realistycznie to wszystko opisujesz, że odnoszę wrażenie, jakby to wszystko działo się naprawdę, gdzieś dookoła mnie...

    pozdrawiam z deszczowej Wielkopolski,
    Patex :)

    OdpowiedzUsuń