- Także ten, no… Grzegorz jestem – otrząsnąwszy się z pierwszego szoku,
niezwykle ślamazarnym jak na niego tempem, wyciągnął ku niej swoją dużą, miękką
rękę, którą sekundę później ścisnęła. Chwila, w której ich dłonie spotkały się
po raz pierwszy, wywołała w Kosoku niesamowity dreszcz podniecenia, którego w
żaden sposób nie mógł ukryć. Ba!, nawet nie starał się tego zrobić, więc
wszyscy obecni mogli zobaczyć jak mężczyzna automatycznie sztywnieje,
rozpływając się pod delikatnością dłoni Kaniewskiej.
Przymknął na moment oczy i wtedy po raz
pierwszy przez głowę przemknęła mu ta szatańska myśl, że mógłby związać się na
stałe z kimś takim, jak ta brunetka, mimo tego, że kompletnie jej nie znał; nie
wiedział, kim tak naprawdę jest, jakie ma upodobania, a przede wszystkim czy
ona była w ogóle zainteresowana jego osobą? Przecież uderzając do niej, mógł
zrobić z siebie kompletnego idiotę, a tego jego męska duma by chyba nie
wytrzymała, ale mimo wszystko chciał spróbować. Chciał spróbować jak to jest
może być normalnie, bez żadnych spin i zbędnych patologii. Poczuł, że chce się
ustatkować i zmienić swoje życie tak by, w końcu światło zastąpiło ciemność.
Bez wątpienia Lilianna miała w sobie
coś, czego brakowało innym kobietom, które przewinęły się przez życie
Grzegorza; była jednocześnie piękna, mądra i zaradna. Przecież łączyła
wychowane tego małego brzdąca z pracą w kawiarni, pewnie przy tym prowadziła
dom i miała milion innych obowiązków na głowie. Poza tym miała w sobie coś, co
sprawiało, że Kosok zaczynał myśleć o niej, jako o swojej potencjalnej
partnerce. Stało się to, czego najbardziej się obawiał i przed czym przez te
wszystkie lata tak umiejętnie się bronił; zakochał się. Beznadziejnie zakochał
się od pierwszego wejrzenia, jak w tych wszystkich głupich romansach, którymi
gardził przez całe życie. Bo jak można wytłumaczyć to, że ciągle o niej myśli,
wszędzie widzi jej twarz i wspomina głos? W końcu musiał to przed sobą przyznać
i przestać się bronić przed tym okropnym uczuciem, które spadło na niego jak
grom z jasnego nieba.
- Lilka – wykrztusiła, dopiero wtedy, gdy Mikołaj kopnął ją w lekko
kostkę. Wciąż była w wielkim szoku, jednocześnie wyklinając w duchu los za to,
że ciągle stawia tego mężczyznę na jej drodze. W ciągu kilku dni, zdarzyło się
to po raz kolejny. Czy to właśnie jest to pieprzone przeznaczenie?, krzyczała w
myślach. Ale z drugiej strony, przecież ucieszyła się, że ponownie spotkali
się. Przecież jeszcze kilka minut wcześniej, sama szukała go wśród znajdujących
się w świetlicy wielkoludów. – Bardzo miło było mi was poznać, ale niestety
musimy już wracać do domu. Mikołaj, pożegnaj się z panami – zwróciła się do
synka, który zrobił dość niezadowoloną minę, ale wolał nie wdawać się w
dyskusję z matką, wiedząc, że i tak jest na spalonej pozycji, po swoim ostatnim
występku.
- Do widzenia. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy – po męsku
ścisnął dłonie każdego z nich i posłał mi jeden ze swoich najładniejszych
uśmiechów; ten, od którego Lilce zazwyczaj miękło serce i zgadzała się na pizzę
z podwójnym serem.
- To cześć, Mikołaj! Bądź zdrów – Nowakowski zmierzwił po przyjacielsku
jego grzywkę, uśmiechając się w ten specyficzny dla siebie sposób. Naprawdę
polubił tego malca; taka rezolutność i inteligencja jest wręcz niespotykana u
pięciolatków, dlatego jeszcze bardziej młody Kaniewski przypadł mu do gustu. Z
tym dzieckiem można było przez problemów prowadzić sensowną rozmowę, czego
czasami nie mógł powiedzieć o swoich przyjaciołach. – Pamiętaj, co mi
obiecałeś, a jeśli nie spełnisz tej obietnicy, znajdę cię!
- Do widzenia – wypowiedział cicho Grzegorz, wpatrując się nieśmiało w
jej twarz, jakby w niej miał znaleźć wszelkie mądrości tego świata. Sekundę
później uśmiechnął się lekko, z pewną dozą zawstydzenia, które było przecież
dla niego czymś tak dziwnym, jak śnieg w sierpniu. W dalszym ciągu onieśmielała
go i myślał w jaki sposób mógłby tego uniknąć i w końcu otworzyć się przed
brunetką.
Skinęła jeszcze raz głową na pożegnanie i
ciągnąć za sobą syna, ruszyła w stronę drzwi, nawet na sekundę nie obracając
się, żeby nie przyszło jej do głowy, aby się wrócić. Obaj odprowadzili ją
wzrokiem, a gdy zniknęła za szklanymi wrotami świetlicy, automatycznie
spojrzeli po sobie. Grzegorz dokładnie znał spojrzenie, jakim obdarzył go
Nowakowski. Tyle, że tym razem nie miał racji, bo to nie fizyczność Lilki, a na
pewno nie w tak wielkim stopniu jak u innych kobiet, pociągała Kosoka. On chciał
ją po prostu poznać; przede wszystkim w aspekcie duchowym. Już nawet przestała
przeszkadzać mu obecność tego małego trolla, który wszędzie za nią latał.
Pomyślał, że jeśli trzeba, to i nawet jego mógłby zaakceptować. Oczywiście, tak
nagle nie stałby się dla niego ojcem, bo przecież jak można wychowywać dziecko
obcego faceta? Ale na pewno by spróbował. Przecież nic by nie stracił.
- Fajna jest – powiedział Piotrek, przeczesując palcami włosy. – I ten
mały też jest świetny. Niezwykle mądry; przegadaliśmy chyba z pół godziny, a
jemu buzia się nie zamykała.
- Wiem, że fajna – wzruszył lekko ramionami, konsekwentnie omijając ten
fragment o dziecku. No, ale jeśli to ma być droga do poderwania Lilki, spróbuje
nawet zakumplować się z tym małym. Co mu szkodzi? – Zaraz… A co on ci właściwie
obiecał? – zmarszczył brwi, wpatrując się w kumpla wyczekująco.
- Sorry, ale to sprawa między Mikim a mną, więc wybacz stary –
wyszczerzył się Piter, krzyżując ramiona na piersiach. Uwielbiał czasami
dręczyć swojego przyjaciela; to była taka mała pokuta, za to, co Pit musiał
czasami z nim przechodzić, a poza tym, Kosok przecież nie musiał wiedzieć, że
Nowakowski wręczył mu dwie wejściówki na piątkowy mecz z Politechniką
Warszawską.
Kosa obruszył się trochę, będąc zazdrosny
o to, że jego najlepszy kumpel ma przed nim tajemnice, ale widząc jego minę,
Piotrek poklepał go po przyjacielsku, mrucząc krótko bilety na Polibudę. Nie
miał pojęcia, jak jego najlepszy kumpel może być zazdrosny o pięcioletnie
dziecko? Zapewne chodziło tylko i wyłącznie o tą dziewczynę, dlatego Kosa tak
reagował na tego bogu ducha winnego dzieciaka, który już i tak wystarczająco
dużo przeszedł. Opowiadał Piterowi, co tak właściwie sprowadza go na rzeszowski
oddział onkologiczny, ale akurat tą informację Cichy Pit wolał zachować dla
siebie. A skoro Grzegorz o to nie pytał, nie zamierzał mu nic na ten temat
mówić.
- Was też tak kurewsko bolało? – nie wiadomo skąd, pojawił się przy nich
Bartman, przytrzymując zgięcie łokcia wacikiem. Obaj skinęli głową, a atakujący
usiadł na stoliku i napił się wody, będącej w kubeczku, stojącym na małym
stoliku. – Ja pierdzielę, jakąś hemofobię mam czy coś. Mało nie walnąłem w
kalendarz, jak zobaczyłem tą igłę.
- Co Igłę?! – momentalnie przy nich pojawił się Ignaczak, wyczekując już
jakiejś sensacji, związanej z jego niezwykle skromną osobą. – Ale gała,
słyszeliście, że Grzyb zemdlał? A taki pewny siebie był…
Otworzyłam cichutko drzwi pokoju synka i
na chwilę przystanęłam w progu, by po prostu popatrzeć jak śpi i posłuchać jego
rytmicznego oddechu, który co jakiś czas przerywało lekkie pochrapywanie. Był
totalnie padnięty po dzisiejszych badaniach, więc nic w tym dziwnego, że zasnął
nawet bez bajki i próby wyżebrania chociażby minuty na komputerze. Podeszłam
najciszej jak się dało i utuliłam go dokładnie kołderką, na której poszwie
widniały postaci z jego lubionej bajki – Auta. Poczułam łzy, które jak dwa
słone strumienie, spływały teraz po moich policzkach. Był taki mały, a tak
bardzo cierpiał, zamiast cieszyć się z dzieciństwa, żyć pełnią życia i robić
to, co robi większość pięciolatków. On musiał natomiast chodzić na te cholerne
badania, czekać na przeszczep, a teraz także modlić się o cud…
- Kocham cię najbardziej na świecie, syneczku - wyszeptałam, dławiąc się
rzewnymi łzami. - Jesteś moim największym szczęściem i nawet nie chcę myśleć o
tym, że mogę cię stracić...
Moją uwagę o syna, odwrócił łomot w
korytarzu, świadczący o tym, że mój brat wrócił w końcu do domu. Złożyłam lekki
pocałunek na jego czółku, a następnie najciszej jak mogłam, wyszłam z pokoju
synka, zamykając za sobą drewniane drzwi i przyłożyłam palec wskazujący do ust,
dając tym samym do zrozumienia, żeby zachowywał się cicho. Tomasz skinął
jedynie głową i ściągnął swoje sportowe obuwie, ustawiając je równiutko pod
ścianą, a następnie wygramolił się z grubej puchowej kurtki. W powietrzu było
czuć woń piwa, ale dzisiaj postanowiłam nie zwracać mu za to uwagi. Teraz
miałam ważniejsze problemy na głowie, niż pijańskie wyskoki mojego młodszego
brata.
- Cześć, jak tam badania? – zapytał dość cicho, całując mnie w policzek.
Zawsze tak robił, witając się ze mną, co było zresztą niezwykle miłe i nawet,
gdy byłam na niego cholernie zła za niewyniesione śmieci albo bałagan
pozostawiony rano w łazience, za każdym razem mnie to rozczulało i Tomek bardzo
dobrze o tym wiedział.
Mimo tego, że był ode mnie młodszy o
cztery lata, już dawno przerósł mnie i to żeby tylko o głowę. Musiałam
przyznać, że wyrósł na niezwykle przystojnego mężczyznę, który miał powodzenie
u kobiet i, niestety, niecnie to wykorzystywał; zdarzało się, że nie wracał do
domu na noc, usilnie wpierając mi kolejnego dnia, że spał u kolegi i uczyli się
do kolokwium, a to, że męczy go kac jak stąd do wieczności i na szyi ma pełno malinek,
było kompletnie przypadkowe. Ale dla mnie i tak był moim młodszym, kochanym
braciszkiem, któremu naprawdę dużo zawdzięczałam i którego podziwiałam, za to,
że postawił się najbardziej apodyktycznej osobie, jaką znam. Myślałam, że
ulegnie ojcu i pójdzie do szkoły wojskowej; on jednak wybrał życie daleko od
rodziców, siedemset kilometrów od domu, ze mną w Rzeszowie, rozwścieczając przy
tym ojca. Wiem również, że nie ma z nimi kontaktu, a pieniądze, które
przesyłają mu na życie, leżą nie ruszone na jego koncie, a on zamiast korzystać
z nich, woli pracować dorywczo na stacji benzynowej i w mojej kawiarni.
- Opowiem ci przy kolacji - mruknęłam, ciągnąc go za rękę do naszej
wszechstronnej (akurat!) kuchni. Brat zasiadł przy małym stoliku w kącie
pomieszczenia, a ja postawiłam przed nim talerz kanapek i kubek z ciepłą
herbatą.
- To mi się podoba! – wyszczerzył się, sięgając po kanapkę z serem i
szynką. – Ale widzę, że coś cię gryzie. Powiedz mi; coś nie tak z Mikołajem? –
spoważniał, wpatrując się we mnie swoimi piwnymi oczyma. Były znacznie
ciemniejsze od moich, ale z pewnością nie tak intensywne, jak oczy Mikołaja.
- Jest źle – nie mogłam go oszukiwać, dlatego powiedziałam wprost, jaka
jest sytuacja. Nie potrafiłabym czegokolwiek przed nim zataić; Tomkowi za to,
co dla nas robił, należała się prawda. – Przeszczep jest niezbędny, tego nie da
się ukryć, a dawcy jak nie było, tak nie ma. Mikołaj jest coraz słabszy; jego
organizm nadal walczy, ale jeszcze trochę i zacznie przegrywać. Na kolejną
chemioterapię się nie zgodzę, bo to może go zabić – łzy strumieniami spływały
po moich policzkach, rozmazując perfekcyjny makijaż aż do brody, brudząc przy
tym moją pudrową bluzkę. Tomek wstał z miejsca i pognał w stronę uchylonego
okna, aby nie mogła zobaczyć, w jakim jest stanie.
Płakał. Mój brat po prostu płakał.
Silny na pozór mężczyzna, łamacz kobiecych serc, po prostu nie wytrzymał.
Podeszłam do niego i przytuliłam się do jego szerokich pleców. Automatycznie
odwrócił się i przyciągnął mnie do siebie. Cały czas dziękowałam Bogu, że był
przy mnie i mnie wspierał. Gdyby nie on i Juśka, nie miałabym siły walczyć. Ale
musiałam; dla siebie i przede wszystkim dla Mikołajka. Walka o jego życie była
dla mnie priorytetem i zrobiłabym wszystko, żeby nadszedł kiedyś taki dzień, w
którym mogłabym wziąć go na kolana i powiedzieć, że jest kompletnie zdrowy i
już nic mu nie zagraża.
- Poproszę ojca, może on będzie mógł coś wskórać? Ma przecież wszędzie
znajomości i przede wszystkim ma pieniądze – brat uniósł mój podbródek.
- Nie – pokręciłam przecząco głową, odsuwając się od niego na krok. –
Nie chcieli go. Nie chcieli mnie, bo ja wybrałam jego. Zresztą wiedzą, że jest
chory i żadne z niech przez te wszystkie lata nawet do mnie nie zadzwoniło,
żeby zapytać się czy mam chociażby na leki albo mleko? Ja nie mam rodziców…
- Spokojnie, nie denerwuj się. Chciałem tylko… - machnął dłonią. – A
zresztą nie ważne, co chciałem. Najważniejszy jest teraz Mikołaj i tylko o nim
musimy myśleć.
_______________________
Może i przewidywalne te ,,nasze opowiadania", najważniejsze, żeby ich czytanie sprawiało przyjemność. Tyle ode mnie.
Zapraszam na Brygadę AA, pojawił się tam dwudziesty drugi rozdział.
Jeśli ktoś ma jakieś pytania, zapraszam tutaj.
39091085 - kontakt .
Lila jest niewyobrażalnie twarda, a Kosa zaczyna topnieć, co przeogromnie mi się podoba. Wierzę, że Mikołaj ma w sobie moc, która będzie potrafiła połączyć tą szaloną dwójkę. Kocham <3
OdpowiedzUsuńMatko, mam nadzieję że dawca dla Mikołaja się znajdzie! Przecież widać jak Lila przeżywa jego chorobę, i śmierć małego mogłaby ją wpędzić w depresje. A Grzesiek niech się do roboty bierze! Cieszę się że nie myśli już o innych kobietach tylko o Lilce, i najprawdopodobniej zacznie coś działać :) Zakochał się od pierwszego wejrzenia, to dla niego coś nowego. Ogólnie świetny rozdział :>
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie na http://dziewiec-trzynastek.blogspot.com/
Mam dziwne wrażenie, że Kosa jest ojcem Mikołaja, albo chociaż będzie dawcą :D
OdpowiedzUsuńsprawia ogromną przyjemność ! :)
OdpowiedzUsuńPrzez chwilę, przeszła mi myśl, jakim to kretynem musi być Kosok,by tak myśleć o własnym synku,ale zaraz potem usprawiedliwiłam Go,bo przecież nic nie wie. Nie zmienia to jednak faktu, że jako dorosły facet powinien myśleć dużo dojrzalej. Wiem, że się stanie, ale modlę się,by nie było już wtedy dla Mikołaja za późno. Nawet jak będzie mógł być dawcą,to przecież musi się zgodzić. Jak bolało go ukłucie igłą,to co dopiero cały zabieg. Jest jednak jeden,najważniejszy argument : Mikołaj to jego syn.
OdpowiedzUsuńNie dziwię się, że Lilka tak zareagowała, sama pewnie wylewałabym łzy strumieniami. Dziecko nie jest niczemu winne,a już musi dorosnąć do myśli, że dziś może być tym ostatnim dniem...
Pozdrawiam :*
Nie są przewidywalne! Są genialne i bardzo prawdziwe. Poza tym baaardzo nas ostatnio rozpieszczacie i jestem tym faktem zachwycona!:D
OdpowiedzUsuńRozdział świetny. To już chyba monotonne. Mam wielką nadzieję, że Młody będzie mógł wziąć Grzesiowy szpik, bo tragicznie się czuje wyobrażając sobie jak cierpi. Mimo że jest fikcyjny.
p
G
ale strasznie smutny rozdział:( w ogóle co to za dziadkowie, którzy w ogóle nie interesują się zdrowiem własnego wnuczka:/ już nie wspomnę jakimi są rodzicami:/ ja 3mam mocno kciuki i wierzę, że ze zdrowiem naszego ulubieńca będzie wszystko dobrze:)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
http://www.niedostepni-dla-siebie.blogspot.com/
Jeśli już teraz miałam łzy w oczach, to boję się pomyśleć, co będzie przy kolejnych rozdziałach. piosenka jest bardzo smutna tak samo jak rozdział.
OdpowiedzUsuń"When I am down and, oh my soul, so weary
When troubles come and my heart burdened be
Then, I am still and wait here in the silence,
Until you come and sit a while with me.
You raise me up, so I can stand on mountains
You raise me up, to walk on stormy seas
I am strong, when I am on your shoulders
You raise me up to more than I can be. " - to bardzo pasuje do Lilki.
A Grześ się zakochał od pierwszego wejrzenia. :) To dobrze,.
Nie wiem, jak tak można. Rodzice Lilki nie powinni się tak zachowywać. No to co, że Mikołaj jest nieplanowanym dzieckiem? To nie znaczy, że jest gorszy.
chociaż wcześniej pisałaś, że Miki będzie zdrowy, to trochę się o niego boję.
mam nadzieję, że dawca znajdzie się szybko, bardzo szybko. :)
pozdrawiam:*
Grzesiek się zakochał ale czułam,że prędzej czy później do tego dojdzie. Może Lilka powinna dac rodzicom szansę? Może się zmienili? Lilka musi byc silna dla Mikołaja tak jak on jest silny i nie zamierza sie poddac w tej walce.
OdpowiedzUsuńCzy mi się wydaje, czy Panowie Kosok i Nowakowski poczuli miętę przez rumianek do naszej Lilki? Co do Grześka, nie mam żadnych wątpliwości, ciekawi mnie tylko Pit. :) Bo z tego, co zauważyłam, to Piter zauroczył się nie tylko osobą dziewczyny, ale też i Mikusiem, z którym złapał świetny kontakt; pochodzi do tego bardziej uczuciowo i z taką troską. Może dlatego, że Mikołaj opowiedział mu o sobie i swojej chorobie? Kosa natomiast wykazuje jakąś niechęć do małego i traktuje go jak uciążliwy dodatek, który chyba do końca mu nie pasuje w pozyskiwaniu Lili. Bo co to za tekst, że jeśli będzie trzeba, to go zaakceptuje? :/
OdpowiedzUsuńKrzyśka i Zbyszka jak zwykle wszędzie pełno, ale mi to w zupełności nie przeszkadza, bo bardzo ich lubię i cieszę się z każdej ich obecności w tym opowiadaniu.:)
Naprawdę smutno mi się robi i łzy cisną się do oczu, kiedy czytam o chorobie mojego małego ulubieńca. :( Prognozy lekarzy nie są zbyt wesołe i teraz można jedynie czekać i modlić się o cud... :( Bo przecież ten kochany Urwis nie może zostawić swojej mamy, nie może tak przedwcześnie odejść, bo jeszcze nie zdążył nacieszyć się życiem...
Tak realistycznie to wszystko opisujesz, że odnoszę wrażenie, jakby to wszystko działo się naprawdę, gdzieś dookoła mnie...
pozdrawiam z deszczowej Wielkopolski,
Patex :)