W Anielskiej
pojawiłam się kilkanaście minut po ósmej i jakże wielkie było moje
zdziwienie, gdy okazało się, że tym razem nie byłam pierwsza. Ściągnęłam z
siebie swój malinowy płaszcz i zawiesiłam go na stojaku, znajdującym się w
kącie głównej sali. Sekundę później z zaplecza wyłoniła się Juśka, przebrana
już w swój fartuszek. Nie licząc dni, kiedy to byłam z Mikołajem na badaniach i
naprawdę nie mogłam pojawić się w kawiarni, nie zdarzyło się, aby moja
przyjaciółka była przede mną w pracy. Jeszcze raz spojrzałam na zegarek
znajdujący się nad barkiem, aby upewnić się, która jest godzina i utwierdziłam
się w tym, że dochodzi dopiero kwadrans po ósmej. Justyna Skolmowska przez te
niemalże dwadzieścia cztery lata swojej egzystencji twierdziła, że dla niej
dzień zaczyna się po godzinie dziesiątej, a praca od dziewiątej była karą za
grzechy popełnione w poprzednim życiu.
- Cześć, kochana – podeszła do mnie i
przyjacielsko musnęła mój policzek. Była niesamowicie szczęśliwa; coraz bardziej
utwierdzałam się, że randki z tym całym Zibi dobrze na nią wpływają, bo przez
ten krótki okres zmieniła się wręcz nie do poznania. – Miałam wczoraj
zadzwonić, żeby zapytać jak poszły badania, ale pomyślałam, że oboje jesteście
padnięci i jedyne, o czym marzycie, to kąpiel i łóżko. Wiadomo już coś? –
położyła dłoń na moim ramieniu, a ja wzięłam głęboki oddech, jednocześnie
czując, że moje oczy zachodzą łzami. – Widzę, że coś jest nie tak, Lila. Nie
zapominaj, że znam cię jak nikt inny, nie licząc oczywiście Mikołajka. Bądź ze
mną szczera; jest źle?
Skinęłam bardzo powoli głową i wtedy
rozkleiłam się na dobre. Justyna przygarnęła mnie do siebie i przytuliła bardzo
mocno, a ja łkałam cicho w jej ramionach, czując schodzące ze mnie powietrze.
To była jedna z takich chwil, kiedy mogłam pokazać, że jest mi naprawdę ciężko;
chwila, kiedy bez żadnej krępacji mogłam sobie popłakać. Będąc w domu i patrząc
na moje dziecko, nie mogłam pozwolić sobie chociażby na odrobinę słabości. Mikołaj
nie powinien myśleć o tym, jak dużo czasu mu zostało, tylko cieszyć się każdą
darowaną mu chwilą. Miał zaledwie pięć lat i jego jedynym zmartwieniem powinno
być to, czy mama pozwoli mu pograć dłużej na komputerze albo czy wujek pójdzie
pokopać z nim piłkę przed blokiem. Nie powinien myśleć o chorobie i tym, do
czego w konsekwencji prowadziła.
- Co teraz będzie? – zapytała, odsuwając się
ode mnie. Przez zamglone oczy widziałam, że wpatruje się we mnie badawczo. Ona
również przeżywała chorobę Młodego, zresztą było tak z każdym, kto znał mojego
synka i wiedział, jaka jest jego historia.
- Nie wiem. Nie mam pojęcia – wzruszyłam
ramionami i wyminęłam ją, a następnie udałam się do łazienki, by poprawić
makijaż.
Nie
powinnam przecież straszyć klientów rozmazanym do brody make-upem. Spojrzałam w
lustro i pomyślałam, że właśnie w takich chwilach, dziękuje się Bogu za
wodoodporny tusz do rzęs. Poprawiłam jedynie eyelinerem kreskę na górnej
powiece i przypudrowałam lekko nos, który sekundę wcześniej wysmarkałam. Gdy
wyglądałam przyzwoicie, wróciłam do sali, w której pojawili się już pierwsi
klienci, pracujący w biurze architektonicznym tuż nad naszą kawiarenką.
Dokładnie wiedziałam, czego będą potrzebować, jednak uprzejmie zapytałam, czym
mogę służyć? Pół minuty później nalewałam już do papierowych, termicznych
kubków latte i czarną kawę. Z wystudiowanym uśmiechem podziękowałam im za
drobny napiwek, a następnie odprowadziłam ich wzrokiem do drzwi, życząc miłego
dnia. Potem wzięłam się za krojenie ciasta i układanie go na szklanych
podstawkach, znajdujących się za witryną. Wszystko robiłam automatycznie, znajdując
się myślami przy moim synku, który przebywał teraz w przedszkolu i bawił się z
kolegami, zapewne czując, co w tej chwili przeżywam.
Byłam pewna, że rano wyczuł, iż coś może być
nie tak, jak powinno, ale nic nie mówił, zapewne nie chcąc mnie dodatkowo
martwić. Mikołaj zawsze miał zdolność do odgadywania tego, o czym w danej
chwili myślę i momentami było to moim utrapieniem. Znał mnie jak nikt inny;
była między nami taka tajemna więź, której nikt z zewnątrz nie był w stanie
doświadczyć. To było coś znacznie więcej niż uczucie matki i dziecka.
- Lilka, idź do domu – Juśka stanęła przede
mną i chwyciła mnie za dłoń. – Tutaj z ciebie i tak dzisiaj nie będzie żadnego
pożytku. Zajmę się wszystkim sama – gdy pokręciłam przecząco głową,
przyjaciółka jeszcze mocniej ścisnęła moją rękę. – Przestań się zadręczać,
proszę cię. Myślisz, że Mikołaj patrząc na ciebie, nie domyśli się, że coś jest
nie tak, jak być powinno? Przecież on jest bardzo mądry, dużo mądrzejszy od
ciebie i ode mnie razem wziętych.
- W domu będzie jeszcze gorzej, tutaj
przynajmniej czymś się zajmę – mruknęłam, ścierając okruchy ze stołu.
- Jak chcesz, ale moim zdaniem powinnaś
odpocząć – naszą rozmowę przerwał dźwięk mojego telefonu, znajdującego się
gdzieś w czeluściach mojej ogromnej torebki.
Rozmówca musiał chyba być naprawdę kimś
cierpliwym, bo aparat dzwonił i dzwonił, zanim w końcu dogrzebałam się do
niego. Był gdzieś między kalendarzem a portfelem, zakopany pod okularami przeciwsłonecznymi
i kluczami od mieszkania. Tomek miał rację mówiąc, że powinien mi uwiązać go na
szyi; wtedy nie byłoby problemu z odnalezieniem tego niesfornego Samsunga.
- Słucham? – mruknęłam, nie patrząc nawet,
kto się do mnie dobija. Ktoś po drugiej stronie i tak pewnie zdążył
zniecierpliwić się podczas moich poszukiwań.
- Pani Lilianna Kaniewska? – znałam skądś ten
głos, ale w żaden sposób nie mogłam sobie przypomnieć, kto jest jego
właścicielem? Mruknęłam jedynie coś na potwierdzenie, że to o mnie chodzi i
wyczekiwałam dalszych informacji. – Dzień dobry. Z tej strony doktor Jakub
Rynkiewicz, lekarz prowadzący pani syna, Mikołaja. Mam nadzieję, że nie
przeszkadzam, ale ta wiadomość nie cierpiała zwłoki i pomyślałem, że powinna
pani dowiedzieć się najszybciej, jak to jest możliwe. Czy ma pani chwilkę na
rozmowę? Obiecuję, że nie zajmę pani dużo czasu.
- Tak – odparłam drżącym głosem, czując zimny
pot, zalewający moje ciało.
- Przed kilkoma minutami otrzymałem wiadomość
z Rejestru Dawców Szpiku i dzwonię, by poinformować panią, że prawdopodobnie
znalazł się dawca dla Mikołaja. Potrzebna jest jeszcze tylko jego zgoda i
komplet badań, więc proszę na razie wstrzymać się informowaniem Mikołaja o
przeszczepie. Gdy będę miał potwierdzenie od dawcy, na pewno do pani zadzwonię.
Tymczasem proszę trzymać mocno kciuki, żeby się udało…
- Oszukujesz! – Nowakowski rzucił w
przyjaciela kapciem, zdenerwowany kolejnym przegranym w PESa meczem i oderwał
kawałek pizzy, który następnie włożył sobie do ust i pochłonął niemalże w
całości. Miał świadomość, że opychanie się czymś tak paskudnym jak pizza i to o
godzinie dziesiątej rano, nie wyjdzie mu na zdrowie, ale nie mógł przecież
zostawić przyjaciela w potrzebie i gdy ten napisał mu esemesa, czy reflektuje
na partyjkę w PESa, przybył najszybciej jak mógł, przywożąc ze sobą placek,
pachnący bazylią i pomidorami.
- Po prostu ty nie umiesz grać, Piotrusiu. Na
jakieś korki się zapisz, czy coś – Grzegorz uśmiechnął się ironicznie i
rozłożył się wygodnie na kanapie, znajdującej się w centralnym puncie jego
wszechstronnego salonu.
Zaprosił do siebie Piotrka z nadzieją, że
chociaż na chwilę zajmie się czymś innym, aniżeli myśleniem o Lilce i ich
ostatnim spotkaniu. Od wczorajszego dnia, nic innego nie krążyło po
kruczoczarnej głowie Grzegorza, oprócz tej głupiej myśli, ze poczuł coś, czego
nie powinien. Co ona miała w sobie, że kompletnie stracił dla niej głowę i nie
mógł skupić się na niczym innym niż przywoływaniu w głowie jej oblicza?
Nawet dzisiaj na porannym treningu, zamiast
blokować, myślał Bóg wie, o czym i nawet trener to zauważył, bo pogonił go z
boiska i kazał wrócić dopiero wtedy, gdy w końcu przypomni sobie, po co
właściwie przyszedł na Podpromie? To całe zauroczenie kompletnie zżerało mu
mózg i zamiast zająć się czymś pożytecznym, jak na przykład blokowaniem ataków
Zbyszka, myślał o delikatności dłoni Lilki albo o kolorze jej oczu. Zaczął się
nawet łapać na tym, że w każdej
napotkanej dziewczynie, widział Liliannę.
- Znowu o niej myślisz – Piter zaświergotał
mu do ucha i ledwo uchylił się przed tym, jak Grzesiek się na niego zamachnął.
– No co?! Przecież widać z kilometra, że ci się podoba, nie wiem, dlaczego w
ogóle robisz z tego taki problem? Przecież wiesz, gdzie pracuje. Zamiast iść i
zaprosić ją chociażby do kina, ty wolisz truć mi dupę i zachowywać się, co
najmniej dziwnie.
- Tee, Wujek
Dobra Rada, od kiedy z ciebie taki specjalista od spraw sercowych, co?
Tylko powiedz mi, dlaczego nie masz żadnej panny? – zrzucił Grzesiek, odrobinę
uszczypliwym tonem, na co Nowakowski momentalnie przewrócił oczyma.
- To, że nie mam aktualnie dziewczyny, nie
świadczy o tym, że nie wiem, jak się je zdobywa – mruknął Piotr i otworzył
puszkę z napojem energetyzującym. Tego akurat Kosok nie powinien mówić;
przecież dokładnie wiedział, że jego ostatnia dziewczyna, Magda, poszła z innym
w tango, dokładnie tydzień po tym,
jak Piotr zaproponował jej żeby razem zamieszkali. Ale takie jest życie i nikt
nie miał na to wpływu.
Na szczęście niezręczną ciszę, która
zapanowała między przyjaciółmi, przerwał dźwięk telefonu Grzegorza. Kosok
niechętnie podniósł się z kanapy i poczłapał do kuchni, bo właśnie tam
znajdował się jego aparat telefoniczny. Spojrzał na dotykowy wyświetlacz i
zdziwił się, widząc obcy numer, który od kilku chwil dobijał się do niego.
Przesunął palcem po prostokącie z napisem Odbierz
i przyłożył słuchawkę do ucha.
- Kosok, słucham?
- Dzień dobry, nazywam się Inga Wolańska,
jestem pracownicą rzeszowskiego oddziału Rejestru Dawców Szpiku, czy poddawał
się pan badaniom, dotyczącym możliwości bycia przez pana dawcą szpiku kostnego?
– pytanie zadane przez kobietę po prostu ścięło go z nóg.
- Zgadza się – odparł i podrapał się po
głowie, zastanawiając się, w jakim w ogóle celu do niego dzwonią.
- Chciałam poinformować pana, że pański szpik
został zaakceptowany i może być pan dawcą – radości w głosie kobiety nie dałoby
opisać się prostymi słowami. – I to nie trzeba było szukać daleko biorcy
szpiku, gdyż jest on pacjentem rzeszowskiego oddziału onkologicznego, więc
przeszczep będzie można wykonać szybciej niż zwykle. Pański bliźniak
genetyczny, to pięcioletni chłopiec, chorujący na białaczkę od dwóch lat. Kiedy
może pan wykonać komplet badań?
- Wie pani, to już nieaktualne. Niedługo
wyjeżdżam z kraju i niestety nie będę w stanie wykonać badań. Mam nadzieję, ze
znajdziecie kogoś na moje miejsce – słowa wydobywały się z jego ust, jak pociski
z karabinu maszynowego. Wyłączył aparat i rzucił go bezceremonialnie na blat
kuchennego stołu.
Poczuł się, jakby ktoś przyłożył mu
patelnią w tył głowy. Kompletnie nie wiedział, jak to jest możliwe, że on może
być dawcą? Jak to jest możliwe, że on może komuś pomóc? Wrócił do pokoju z
kamiennym wyrazem twarzy. Znowu był tym samym niedostępnym dla wszystkich
Grzegorzem Kosokiem. Grzegorzem Kosokiem, nie czułym na cierpienie innych i
mających wszystko, mówiąc kolokwialnie, w dupie.
- Kto dzwonił? – Piotrek uniósł głowę i
spojrzał w ciemne oczy przyjaciela. Wyglądał inaczej niż zwykle; mięśnie twarzy
były lekko ściągnięte, jakby coś wyprowadziło Kosoka z równowagi.
- Z Rejestru Dawców Szpiku – ponownie usiadł
na kanapie i chwycił za leżący na stoliku dżojstik. – Podobno znalazł się mój
bliźniak genetyczny i to tutaj, w Rzeszowie. To jakiś pięcioletni chłopiec, od
kilku lat chorujący na białaczkę.
- To świetnie, kiedy idziesz na badania?
Musisz mieć przecież komplet – zauważył środkowy.
- Nie wiem, czy w ogóle pójdę – odparł,
wpatrując się tępo w plazmowy telewizor, powieszony na jasnej ścianie,
oklejonej wzorzystą tapetą.
- Ale jak to? – Piotrek zamrugał zdziwiony
oczyma.
- Co mnie to w ogóle obchodzi? Poszedłem tam
tylko ze względu, że rejestrowała się cała drużyna i nie wypadało mi się
wyłamywać – odparł Grzesiek, wstając z miejsca i ruszył kilka kroków do przodu,
tym samym znajdując się teraz przy dużym oknie. Miał mętlik w głowie; po co
miał w ogóle pomagać obcej osobie? Co go to obchodziło? Jemu nikt nigdy nie
pomógł. Zawsze do wszystkiego musiał dojść sam. Wiedział, że po tym wiele osób
będzie uważało go za skończonego dupka, ale jakoś nie bardzo się tym przejął.
Jak zwykle zresztą. Grzegorz Kosok, pan i władca świata. Skończony drań,
pozbawiony serca i wszelkich ludzkich odruchów.
- Ciebie nic, ale tego chłopca, któremu
mógłbyś uratować życie, bardzo – Nowakowski podążył za przyjacielem i położył
mu dłoń na ramieniu. – Przemyśl to, Kosa i chociaż raz w życiu nie okaż się
sukinsynem – po chwili słyszał już tylko dźwięk kroków Piotrka i trzaśnięcie
zamka.
____________________________
Zawieszać czy nie zawieszać?
39091085 - kontakt .
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńNIE ZAWIESZAJ!!!
OdpowiedzUsuńGrzesiek nie chce poddać się kolejnym badaniom?! Nie chce oddać szpiku?
Zaraz wyjdę z siebie. nie rozumiem, dlaczego on jest taki zapatrzony w siebie. nie dostrzega, że może uratować komuś życie? Piotr dobrze mówi i lepiej byłoby dla nich wszystkich (Mikołaja, Lilki i Grześka), gdyby posłuchał przyjaciela.
Kurczę, Lilka bardzo przeżywa chorobę synka. i nie ma się jej co dziwić, każda matka na jej miejscu zachowywałaby się tak samo.
najzwyczajniej w świecie jest mi jej szkoda. bardzo ucieszyłam się, kiedy doktor Rynkiewicz zadzwonił do niej z dobrą wiadomością.
piszesz świetnie, cudownie, doskonale, ekstra, rewelacyjnie, wspaniale, wyśmienicie i tak dalej... :)
nie możesz zawiesić tego opowiadania, nawet o tym nie myśl, bo zawału dostanę.
Anielska jest moim ulubionym opowiadaniem i nie chcę nawet słyszeć, że nie miałabyś dokończyć tej historii.
(...) Trwam na przekór nocy dnia (...) - to opowiadanie ma trwać ;P i chyba nie znajdzie się taka osoba, która czyta Anielską i nie chciałaby poznać dalszego ciągu. :)
pozdrawiam :*
Nie zawieszaj :). Pisz dalej, bo chętnie czytam to opowiadanie.
OdpowiedzUsuńPOng
Nie zawieszaj! Ani mi się waż! :)
OdpowiedzUsuńKompletnie nie rozumiem tego pytania na końcu... Oczywiście, że nie zawieszać! :) Kosok to dup.ek.! Totalny! Nie zmienia to jednak faktu, że wierzę, iż zmieni zdanie. Nawet nie wyobrażam sobie,co mogła poczuć Lilka,gdy lekarz dał jej nadzieję,a co najważniejsze, jak będzie się czuć,kiedy dowie się, że Grzegorz odmówił.. Nie wiem,ale gdybym ja się dowiedziała, że pięcioletnie dziecko czeka na mój szpik,nie wahałabym się ani chwili. Jestem ciekawa, co takiego działo się w życiu środkowego szybciej, że teraz jest taki arogancki,pewny siebie, egoistyczny. Jedno,co mnie napawa optymizmem,to fakt, że potrafi myśleć o Lilce, Mikołaju,a nie tylko o sobie :)
OdpowiedzUsuńJak zawsze- piosenka cudna! <3
Pozdrawiam :*
Nie zawieszać! Ja chce wiedzieć co dalej! ;)
OdpowiedzUsuńo nie! Nie zawieszaj...ciekawość by mnie zżarła gdybym w najbliższym czasie nie dowiedziała się jak postąpi Grzesiek. Mam nadzieję, że nie okaże się kompletnym draniem i egoistą, i nawet nie wiedząc kim jest dany chłopiec zostanie dawcą. Dobrze rozumiem, że jemu nikt nie pomógł no ale przecież to zupełnie co innego...on nie był tak ciężko chory. Piotrek to jednak mądry facet i dobrze mu powiedział:) oby dało mu to do myślenia....
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
http://www.niedostepni-dla-siebie.blogspot.com/
nie zawieszaj! nie nie nie! nie mogłabym wytrzymać bez wiedzy, czy Grzesiek postąpi tak jak powinien czy jak skończony sukinsyn.
OdpowiedzUsuńpozdrawiam :)
Nieee, proszę, nie zawieszaj :(
OdpowiedzUsuńKosok jest strasznym durniem. Dobrze, że Piter jest jego "lepszą wersją" i jakkolwiek trzyma go w ryzach. Mam nadzieje, że Grześ jednak się opamięta i szybko poleci na badania. I bardzo niecierpliwie czekaj i kiedy dowiedzą się, że to szpik dla Młodego :)
proszę, nie zawieszaj :(
p
G
ani się waż zawieszać! z niecierpliwoscia czekam na dalszy ciąg
OdpowiedzUsuńChcesz zawiesic? Ani mi się waż, nie zezwalam! Nie spodziewałam się tego,że Grzesiek okaże się takim dupkiem, skurwielem... Pieprzony egoista, który mimo,że ma okazję uratowac małemu chłopcu życie to wykręca się jakimiś pierdołami. Mam nadzieję,że Piotrek przemówi mu do rozumu.
OdpowiedzUsuńniee zawieszaj ! Nawet nie wiesz jak ja czekam na te rozdziały ! ;D
OdpowiedzUsuńej, no Misia! niczego nie zawieszamy, oj nie! chodź do mnie, przytulę i kryzys egzystencjalny minie.
OdpowiedzUsuńNie zawieszaj,twój blog jest świetny,wpływający na emocje.Kiedy czytam twój nowy rozdział zapominam o wszystkim,jest tylko ta historia:)
OdpowiedzUsuńMonika
Nie zawieszaj !
OdpowiedzUsuńBlog jest naprawdę świetny i jak zawiesisz to zabije mnie myśl : zgodzi się na przeszczep , czy się nie zgodzi ;o
Po pierwsze: piękny cover Rihanny. :) Słucham go na okrągło.:)
OdpowiedzUsuńPo drugie: ani mi się waż zawiesić tego bloga! Jest jedyny w swoim rodzaju, wyrażający w tak prosty sposób emocje i uczucia, ale przede wszystkim jego tematyka łapie za serce i ciągle się chce czytać więcej i więcej! :) Nie rób nam tego, bo wszystkie, jak jeden mąż, będziemy tutaj się zamartwiać o naszego ulubieńca Mikołaja.
Po trzecie: Grzesiek, jesteś totalnym dupkiem! Jak można mieć tak zimne i obojętne serce w stosunku do choroby, życia malutkiego chłopca? Nie rozumiem... Ale już zbieraj manele i zapieprzaj migiem na badania! A nie jakieś farmazony gadasz, że wyjeżdżasz z kraju! Takiś odważny, Panie Kosok? Taki z Ciebie kozak? Pf. Liczę na to, że w szybkim tempie zmienisz zdanie i zechcesz pomóc temu dziecku. I mam oczywiście podejrzenia co do tego, że tym dzieckiem jest Mikuś. Myślę, że jakby Grzegorz się dowiedział, że to on, to zgodziłby się bez dwóch zdań... Czekam zatem na nowy rozdział, Kochana, bo już się niecierpliwię, co to dalej się będzie dziać...;)
pozdrawiam, Patex :*