Zaparkował auto przed nowo wybudowanym wieżowcem, położonym w centrum stolicy Podkarpacia i jeszcze raz spojrzał w wewnętrzne lusterko, sprawdzając czy jego misternie układana fryzura przez te kilkanaście minut jazdy, nie uległa zniszczeniu. Upewniwszy się, że wszystko jest tak, jak wcześniej sobie założył, chwycił leżący na miejscu pasażera bukiet białych róż i torebkę z drobnym upominkiem dla syna Lilianny. Przecież nie wypadało przyjść z pierwszą wizytą z pustymi rękoma. Miał również nadzieję, że gra spodoba się chłopcu i już na wstępie załapie u malca jakiegoś plusa. Jeszcze raz zerknął na swoje odbicie i posyłając sobie samemu mający dodać otuchy uśmiech, wysiadł ze sportowego auta i ruszył w stronę klatki, czując narastające w nim zdenerwowanie, mieszające się z podnieceniem.
Drogę na czwarte piętro postanowił przejść schodami. Dzięki temu mógłby chociażby w małym stopniu, uspokoić swoje emocje, które towarzyszyły mu od momentu, kiedy odłożył słuchawkę po telefonie Kaniewskiej. Prawdę powiedziawszy nie tak to sobie planował; miał zamiar zabrać ją na film, a spotkanie uczcić we włoskiej knajpce, którą odwiedzał wyłącznie podczas świętowania jakiegoś niezwykle ważnego dla niego osiągnięcia, ale mimo wszystko cieszył się na te kilka godzin, które miał spędzić w mieszkaniu na ulicy Pogodnej. Doskonale rozumiał, że zdrowie synka jest dla dziewczyny czymś nadrzędnym, więc nawet nie miał prawa mieć do niej żadnych pretensji. Sam, gdyby był rodzicem, na pewno myślałby podobnie.
Wziął jeszcze kilka głębokich oddechów i przymykając lekko oczy, nacisnął czarny przycisk, umiejscowiony tuż obok drzwi mieszkania numer 24, modląc się w duchu, by dama jego serca za chwilę się w nich pojawiła. Kilka sekund później usłyszał zgrzyt otwieranego zamka, dębowe drzwi otworzyły się, a przed nim stanął nie kto inny, jak Mikołaj Kaniewski w zabawnych kapciach, które swoim kształtem przypominały samochody. Grzegorz szczerze uśmiechnął się na jego widok. Doskonale wiedział, że jest w pakiecie z Lilianną i im prędzej przyjmie to do wiadomości i polubi chłopca, co zresztą już nastąpiło, tym szybciej uda mu się poderwać Kaniewską. A wtedy to już pójdzie z górki…
- Cześć, Mikołaj – podał mu po męsku dłoń, którą malec za chwilę ścisnął z niezwykle poważną miną, bacznie obserwując Kosoka. – Szałowe obuwie – rzucił jeszcze, spoglądając na jego kapcie.
- Dzięki, wejdź – wyszczerzył ząbki i przesunął się w drzwiach, by zrobić miejsce siatkarzowi. – Mama zamknęła się w łazience już ze dwie godziny temu i robi się na bóstwo – szepnął konspiracyjnie Młody, przy okazji puszczając swojemu dużemu koledze oczko. – Ale nie martw się, kolacja nadaje się do jedzenia, a przynajmniej mam taką nadzieję. Chodź, chodź – pociągnął go za rękę, zanim ten zdążył się rozebrać z popielatego płaszcza, zawieszając go dosłownie w locie na miedzianym wieszaku, przymocowanym do szarej ściany. - Chcesz coś do picia?
- Może być sok, najlepiej pomarańczowy – powędrował za nim do maleńkiej kuchni i dokładne obserwował jak chłopiec po małej drabince wspina się po szklankę, a następnie nalewa do naczynia ciecz.
W ogóle całe mieszkanie nie należało do największych; było zapewne dwa razy mniejsze niż służbowe mieszkanie Grzegorza, chociaż miało trzy pokoje i dość spory korytarz. Jednak trzeba przyznać, że owe lokum, mimo niezbyt wysokiego budżetu, było wspaniale urządzone; funkcjonalnie, ale także z niezwykłym klimatem. Z pewnością można by rzec, że było przytulne i tak różne od ascetycznych wnętrz w mieszkaniu Kosoka. Od razu można było wyczuć, że mieszka tu rodzina, która naprawdę się kocha. Słoiczki z przyprawami, ustawione na półkach drewnianych mebli, tworzyły różnokolorową tęczę, a zapach świeżo zmielonej kawy, mieszający się z aromatem jakiegoś ciasta, dochodzącego w piekarniku, przyjemnie łaskotał kosokowe nozdrza.
I wtedy poczuł się jak w domu. Nie w mieszkaniu jego rodziców w
Katowicach, tylko w domu babci, gdzieś na Mazurach. Do swojego rodzinnego nie
wracał tak chętnie, jak właśnie tam. Być może to, że obaj z ojcem mieli
jednakowe charaktery, doprowadziło do tylu nieporozumień
i jedynie sztywnej formułki, wypowiadanej podczas świąt Bożego
Narodzenia. Grzegorz nie czuł potrzeby częstszego kontaktowania się z
mężczyzną, który spowodował jego przyjście na świat. Zawsze był
typowym outsiderem, podążającym swoimi
ścieżkami. Matka już dawno pogodziła się z tym, że zamiast prawniczej togi albo
szpitalnego kitla, ich syn wybrał dres z Orzełkiem na piersi i była z niego
niezwykle dumna. Ojciec natomiast sportowe upodabnia Grześka w
dalszym ciągu uważał za młodzieńcze widzimisię.
Mikołaj postawił przed nim szklankę z sokiem i uśmiechnął się w sposób, który spowodował, że Grzegorz poczuł przyjemne ciepło w okolicach serca. Ten mały był naprawdę niesamowity i Kosokowi przeszło nawet przez głowę, że gdyby miał kiedyś zostać ojcem, chciałby, żeby jego syn był właśnie taki, jak młody Kaniewski. Inteligentny, zabawny i niezwykle rezolutny. Tak, ten dzieciak zachowywał się o wiele doroślej niż on sam. A na pewno jest o stokroć mądrzejszy. Jak w ogóle mógł pomyśleć, że ktoś taki, jak ten maluch, może być balastem? Przecież to niedorzeczność! Taki dzieciak to skarb…
- Dziękuję – powiedział Grzegorz, sięgając po szklankę z pomarańczowym napojem. – A jak ty się czujesz? Gorączka ustała?
- Tak, już wszystko dobrze – skinął główką. – Przepraszam, że tak wyszło. Nawet chciałem, żeby wujek Tomek ze mną został, żeby mama mogła iść z tobą do tego kina, ale ona jest przewrażliwiona na punkcie mojego zdrowia, a w dodatku wujek wykręcił się jakimś egzaminem, więc nie było innego wyjścia – wytłumaczył skruszony chłopiec.
- To nic, Mikołaj. Ja się bardzo cieszę, że będziemy mogli spędzić razem trochę czasu – puścił mu oczko, uśmiechając się przyjacielsko. – Mam coś dla ciebie, może po kolacji rozłożymy i pogramy trochę, co? – postawił przed nim kolorową papierową torebkę, a oczy chłopca natychmiast rozbłysły.
Przejechałam jeszcze malinową szminką po swoich wargach i uśmiechnęłam się do swojego odbicia. Granatowa sukienka do kolan leżała na mnie tak dobrze jak nigdy wcześniej, włosy spięte w luźnego koka, wyglądały jak z okładki jakiegoś fryzjerskiego żurnala i nawet udało mi się jednakowo pomalować oboje oczu. Włożyłam stopy w czarne baleriny i spryskałam szyję ulubionym perfumami, otrzymanymi od Juśki na Boże Narodzenia i byłam już gotowa. Dziś, o dziwo!, wszystko mi wychodziło. Ale znając szczęście Lilianny Stefanii Kaniewskiej, jeśli wszystko idzie zbyt dobrze, niedługo wszystko się koncertowo spieprzy. I to z kretesem.
Właściwie co ja w ogóle robię? Przecież to żadna randka, tylko przyjacielska kolacja; owszem, miało być kino, ale również po przyjacielsku. Nic więcej! Lilka, na Boga, opanuj się. Przecież on już jest w twoim mieszkaniu, więc rusz ten aż nadto zaokrąglony tyłek i idź w końcu do niego, zanim Mikołaj chlapnie coś tym swoim jęzorkiem, który już dawno powinnaś mu skrócić. Chociaż gdyby nie on i próba swatania w Anielskiej, pewnie nie miałabym pojęcia, że istnieje ktoś taki jak Grzegorz Kosok. Wtedy ten mężczyzna o czekoladowym spojrzeniu, byłby dla mnie tylko jednym z wielu klientów, przewijających się przez wnętrze należącej do mnie kawiarenki. Jeszcze ostatnie kontrolne spojrzenie w lustro, uśmiech na otuchę i mogę wyjść z czeluści mojej niebieskiej łazienki.
Głosy obu panów dochodziły z salonu, dlatego tamże poniosły mnie moje nogi. I faktycznie, nie pomyliłam się; obaj siedzieli przy drewnianym stoliku, mikrych rozmiarów i popijali sok pomarańczowy, dyskutując na typowo męskie tematy, o których ja, jako kobieta, nie miałam kompletnie pojęcia. Stanęłam w progu i przyglądałam im się dłuższą chwilę nad tym, że wpatrzeni w siebie, wyglądali jak ojciec i syn. Uśmiechnęłam się i odchrząknęłam znacząco, a panowie skierowali na mnie wzrok. Sekundę później Grzegorz poderwał się z miejsca i wręczył mi uroczy bukiet białych różyczek.
- Dziękuję, są piękne – spojrzałam na nie, czując, że moje kąciki ust, unoszą się ku górze.
- Przy tobie i tak tracą cały urok – wyszeptał, chwytając moją dłoń. Następnie złożył na niej delikatny pocałunek, ani na sekundę nie spuszczając ze mnie wzroku. Jego czekoladowe spojrzenie dokładnie świdrowało moją twarz, która z każdą sekundą coraz bardziej oblewała się rumieńcem.
Ponownie złożywszy na niej lekki pocałunek, ścisnął lekko moją rękę, nie puszczając jej ani na moment. W jego oczach czaiło się coś na miarę pożądania. Zawstydzona spuściłam lekko wzrok, czując dreszcz przechodzący wzdłuż mojego ciała. Jeszcze żaden facet nie działał na mnie tak, jak właśnie Grzegorz Kosok. Żaden mężczyzna nie wywoływał u mnie tak sprzecznych uczuć; z jednej strony cholernie mi się podobał, wizualnie bardzo mnie pociągał, ale było w nim również coś, co momentami mnie przerażało. Być może to, że od tak dawna jestem sama, powodowało, iż bałam się zbliżyć do jakiegokolwiek faceta, który nie był moim synem?
- Kiedy w końcu ta kolacja? - dopiero zniecierpliwiony głos Miśka, przywrócił mnie ponownie na ziemię. Zamrugałam oczyma i uśmiechnęłam się ciepło do synka, dziękując mu, a raczej jego nieposkromionemu ostatnio apetytowi, za przerwanie tej jednak magicznej chwili.
- Zapraszam do salonu - odsunęłam się od Kosoka, kiedy ten w końcu raczył puścić moją dłoń.
Wchodząc do pomieszczenia, jeszcze raz rzuciłam okiem na perfekcyjnie zastawiony stół i cannelloni z mięsem, które dochodziło do siebie, podgrzewane ciepłem maleńkich podgrzewaczy. Dłonią wskazałam miejsce siatkarzowi, który sekundę później zajął je, a sama chwyciłam za jego talerz, by nałożyć potrawę. To samo robiłam kolejno z naczyniem Mikołaja i swoim. Czułam, że mężczyzna dokładnie obserwuje mój każdy ruch i z tego powodu, moje dotychczas rozluźnione ciało, spinało się.
- Włoska kuchnia - stwierdził, pochylając się nad talerzem.
- Lubisz? - zapytałam z nutką nadziei w głosie.
- Pewnie, uwielbiam - i uśmiechnął się w sposób od którego najzwyczajniej w świecie zmiękły mi nogi.
Usiadłam przy stole i uśmiechając się skromnie, zabrałam się za jedzenie. Kątem oka obserwowałam Mikołaja, który co chwila zerkał to na mnie, to na Grzegorza. Obawiałam się, że znowu coś chlapnie, mimo tego, że od rana tłukłam mu to tej jego główki, że ma zachowywać się odpowiednio, bo za karę może nie iść na mecz na który został zaproszony przez kolegę Kosoka, Piotrka. To, jak miałam nadzieję, chociaż odrobinę ostudzi matrymonialne zapały mojego pierworodnego.
- Grzesiek, teraz, skoro wiesz, gdzie mieszkamy, będziesz do nas często przychodził? - Mikołaj wyszczerzył się do mężczyzny, który odwzajemnił gest.
- Jeśli tylko twoja mama nie będzie miała nic przeciwko - rzucił na mnie okiem. - Ale teraz kolej na to, żebyście wy odwiedzili mnie. Może w niedzielę po meczu? - spojrzał mi prosto w oczy.
- Brzmi fantastycznie - odparłam, pomiędzy kęsami.
- To jak tak strasznie ci się u nas podoba i tak bardzo lubisz moją mamę, to może ożenisz się z nią, co?
- Tego już za wiele... - warknęłam, wstając od stołu. - Mikołaj, prosiłam cię, żebyś był posłuszny... Do swojego pokoju!
- Niech zostanie - odparł niezwykle rozbawiony Kosok, kucając przed krzesłem na którym siedział mój synek. - Słuchaj, Mikołaj. Dopiero poznaję twoją mamę i ciebie, więc nie możemy jeszcze wziąć ślubu. Może z czasem nasza znajomość zmieni się w coś poważniejszego i obiecuję ci, że będziesz pierwszą osobą, która się o tym dowie, okej? A teraz wcinaj, bo gdy wystygnie, nie będzie takie dobre.
Jakimś cudem udało mu się z tego wybrnąć, bo Mikołaj nie podjął tematu, tylko zajął się jedzeniem. Cudotwórca jakiś czy co?
- Zapraszam do salonu - odsunęłam się od Kosoka, kiedy ten w końcu raczył puścić moją dłoń.
Wchodząc do pomieszczenia, jeszcze raz rzuciłam okiem na perfekcyjnie zastawiony stół i cannelloni z mięsem, które dochodziło do siebie, podgrzewane ciepłem maleńkich podgrzewaczy. Dłonią wskazałam miejsce siatkarzowi, który sekundę później zajął je, a sama chwyciłam za jego talerz, by nałożyć potrawę. To samo robiłam kolejno z naczyniem Mikołaja i swoim. Czułam, że mężczyzna dokładnie obserwuje mój każdy ruch i z tego powodu, moje dotychczas rozluźnione ciało, spinało się.
- Włoska kuchnia - stwierdził, pochylając się nad talerzem.
- Lubisz? - zapytałam z nutką nadziei w głosie.
- Pewnie, uwielbiam - i uśmiechnął się w sposób od którego najzwyczajniej w świecie zmiękły mi nogi.
Usiadłam przy stole i uśmiechając się skromnie, zabrałam się za jedzenie. Kątem oka obserwowałam Mikołaja, który co chwila zerkał to na mnie, to na Grzegorza. Obawiałam się, że znowu coś chlapnie, mimo tego, że od rana tłukłam mu to tej jego główki, że ma zachowywać się odpowiednio, bo za karę może nie iść na mecz na który został zaproszony przez kolegę Kosoka, Piotrka. To, jak miałam nadzieję, chociaż odrobinę ostudzi matrymonialne zapały mojego pierworodnego.
- Grzesiek, teraz, skoro wiesz, gdzie mieszkamy, będziesz do nas często przychodził? - Mikołaj wyszczerzył się do mężczyzny, który odwzajemnił gest.
- Jeśli tylko twoja mama nie będzie miała nic przeciwko - rzucił na mnie okiem. - Ale teraz kolej na to, żebyście wy odwiedzili mnie. Może w niedzielę po meczu? - spojrzał mi prosto w oczy.
- Brzmi fantastycznie - odparłam, pomiędzy kęsami.
- To jak tak strasznie ci się u nas podoba i tak bardzo lubisz moją mamę, to może ożenisz się z nią, co?
- Tego już za wiele... - warknęłam, wstając od stołu. - Mikołaj, prosiłam cię, żebyś był posłuszny... Do swojego pokoju!
- Niech zostanie - odparł niezwykle rozbawiony Kosok, kucając przed krzesłem na którym siedział mój synek. - Słuchaj, Mikołaj. Dopiero poznaję twoją mamę i ciebie, więc nie możemy jeszcze wziąć ślubu. Może z czasem nasza znajomość zmieni się w coś poważniejszego i obiecuję ci, że będziesz pierwszą osobą, która się o tym dowie, okej? A teraz wcinaj, bo gdy wystygnie, nie będzie takie dobre.
Jakimś cudem udało mu się z tego wybrnąć, bo Mikołaj nie podjął tematu, tylko zajął się jedzeniem. Cudotwórca jakiś czy co?
_________________
Musiałam ogarnąć swoje życie.
Przepraszam za poślizg.
Panowie, trzymam kciuki bardzo mocno!
39091085 - kontakt.
Grzesiu przekonał się w końcu do Mikołaja. Lilka powoli przestaje się kryć ze swoimi uczuciami, zresztą Kosok również. Żeby tylko tego nie zepsuli. Świetny rozdział :) Do następnego ^__^
OdpowiedzUsuńjejku, ten Mikołaj i ten jego język. on to by pewnie jeszcze tego samego wieczoru sam udzielił im ślubu. :D
OdpowiedzUsuńNie dziwię się Grześkowi, ze u Lilki poczuł się jak w domu, skoro mieszka tam kochająca się rodzina.
a i Lilce się Grześ spodobał, wszystko pięknie ładnie.
tylko co będzie, jak Kosok dowie się o chorobie Mikołaja? po nim to nie wiem, czego się spodziewać...
Pewnie znowu się powtarzam ale Mikołaj jest słodki:) Chce dla mamy jak najlepiej i widzi,że między nią a Grześkiem coś może być więc stara się im pomóc;) Mam nadzieję,że wszystko się im ułoży:)
OdpowiedzUsuńNie będę po raz kolejny zaczynać od tego, że fantastycznie dobrana piosenka,bo przecież o tym wiesz :) Mikołaj to jest słodziak,i nic nie zmieni mojej opinii o nim :)) Widać,że ma to po tatusiu,i mam nadzieję, że Grzesiek zmieni swoją decyzję,i podda się operacji. Nie jest to skomplikowany zabieg,a może uratować życie niewinnej istocie. Coś jednak czuję, że najpierw pozna prawdę,a potem się zdecyduje. Jedno jest pewne,na pewno mogliby stworzyć fantastyczną rodzinę :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :*
Tak pyśka ma rację.. Zdecydowanie Grzesiek powinien ratować życie swojemu synkowi :D.
OdpowiedzUsuńMaja.
Szłodziiiiiaki :3
OdpowiedzUsuńUwielbiam to opowiadanie!
Wręcz kocham!
Oczywiście Ty Agg jesteś kompletną mistrzynią w pisaniu <3
Kochana moja Agulko, Ty wiesz, że Cię kocham najbardziej na świecie i zawsze będę stała za Tobą murem. Pamiętaj, że ,,za każdej chmury, wychodzi słońce". ;*
OdpowiedzUsuńRozdział jak zwykle wyjebał mnie z kapci.
kocham mocnomocnomocno!;*
Nie cudotwórca a istny tatuś :D A jednak, jakieś uczucie, zauroczenia, kobieta i jej synek mogą zmienić człowieka. no bo ja wierzę, że Kosok zmieni się z typowego babiarza w romantycznego, zwykłego faceta :) A teraz jeszcze jak polubił Mikołajka, to może ten szpik...
OdpowiedzUsuńCieszę się, że wróciłaś ;)
Buźki ;*
Zakręcona ;)
Uwielbiam tu wracać :). Bardzo podoba mi się to wydanie Grześka. A Mikołaja uwielbiam.
OdpowiedzUsuńJak tam po sesji?
POng
Agg, rozpływam się. Rozpływam się bardziej, niż czekolada ogrzewana promieniami słońca! Cholera, no co ja będę tu owijać w bawełnę, to jest MAJSTERSZTYK! :) Nie raz już pisałam i pewnie jeszcze nie raz to napiszę, ale, Dziewczyno, masz niesamowity, nieziemski dardo pisania! Jesteś moim Mistrzem! :*
OdpowiedzUsuńCo do rozdziału.
Cieszy mnie to, że Grzesiu się przełamał i zaczyna nawiązywać z Mikołajem kumpelską nić, to już naprawdę duży plus. :) Do tego drobny prezencik na, tak zwane, wkupne, jest jak znalazł. :) Poza tym, widać, że bardzo mu zależy na Lilce, naprawdę. :) Zresztą, u Kaniewskiej można również zauważyć pierwsze oznaki czegoś więcej, niż tylko zwykłego koleżeństwa. :)
Mikusia wręcz kocham i uwielbiam! I znowu się powtórzę, ale jak na swój wiek, jest bardzo inteligentnym i rozumnym chłopcem, który w pewnych sytuacjach myśli doroślej, niż o wiele starsi od niego ludzie. A to się chwali! Co z tego, że chce wyswatać swoją mamę z Kosokiem? Co z tego, że czasem ma niewyparzony języczek i mówi to, co mu ślina na język przyniesie? Ano, właśnie, nic z tego. Wszyscy będą go kochać, bo jest wyjątkowym dzieckiem. :)
To ja teraz czekam na mecz i na rewanżową kolację u Pana Mistrza Polski. :) :)
pozdrawiam i całuję :*
Patex
Mikołaj jest świetny, ma niezła gadkę. Taki mały, a już język niewyparzony :D chyba nie mógł już dłużej wytrzymać i musiał zadać pyt Kosokowi. Gdyby tylko oni wiedzieli, że są poniekąd rodziną. Że Mikołaj to syn Grześka... I dobrze, że polubił małego.
OdpowiedzUsuńMy już na gg rozmawiałyśmy na temat Twojego pisania i wiesz, że uwielbiam to mało powiedziane. ;D
OdpowiedzUsuńMikołaju, Ty i Twoje najmniej spodziewane teksty powalają na ziemie i nie da się Ciebie dzieciaku nie kochać! Sama chciałambym takiego potomka ;)
Grzegorz słusznie zmienił zdanie o dzieciach i prawdę powiedziawszy zaczyna się wkupywać w łaski dziewczyny przez syna. Ciekawy sposób, najprostszy chyba i najskuteczniejszy.
Cieszę się, że gorączka opanowana. Cieszę się, że Lilka staje się coraz bardziej przychylniejsza Grzegorzowi. ;) Miejmy nadzieję, że siła sprawcza przekona Kosoka do oddania szpiku.
Buziaki, Happ ;*
Grzegorz dojrzewa o.O nie wierze. Cieszę się, że w końcu zrozumiał, że dziecko nie musi oznaczać ograniczeń. Taki skarb nie musi być balastem.
OdpowiedzUsuńGrzesiu, jestem bardzo dumna :D mam nadzieje, ze zaraz nie zacznie sie cofać :) i jestem bardzo ciekawa, jak potoczy sie sprawa ze szpikiem.
OdpowiedzUsuńp
G